- Słuchaj, ja naprawdę
nie wiem co mam robić w takiej sytuacji. Nie poznałam cię jeszcze na
tyle dobrze, żeby w jakikolwiek sposób móc cię oceniać. - mówiła ze
spokojem, wpatrując się w moje oczy.
- Właśnie. - złapałem
jej dłoń. - Więc pozwól sobie mnie poznać. Chcę tego. Chcę, abyś mnie
dobrze znała. Bo ja.. - zrobiłem przerwę. - nie jestem w stanie o tobie
zapomnieć. - popatrzyła na nasze splecione dłonie i się uśmiechnęła. To
chyba dobry znak, prawda?
Siedziałem przy niej tak długo, aż usnęła. To było fajne, bo nie odzywaliśmy się nawet, a czuliśmy się przy sobie dobrze. Była godzina 11 i postanowiłem, że już pójdę. Wstałem i pocałowałem ją w czoło. Następnie skierowałem się do drzwi. Stała tam ta sama pielęgniarka, która mnie wpuściła do Terri.
- To pan jest tym "seksownym przystojniakiem"? - powiedziała do mnie, z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie wiedziałem o co jej chodzi.
- Huh? Co proszę?
- Przed pana przyjściem, panienka Causser pytała się mnie, czy był tu jakiś "seksowny przystojniak". - rzuciła. Zaśmiałem się. Mimo tej całej sytuacji, Terri nadal miała odrobinę humoru. Kochałem to w niej. - Proszę ją dobrze traktować, bo wychodzi na to, że jest w panu naprawdę zakochana. - aż zaparło mi dech w piersiach. Zakochana? Ta baba chyba przesadza.
- Proszę jej przekazać, aby odezwała się do tego "seksownego przystojniaka", od razu gdy się obudzi. - wyszczerzyłem się. Teraz już wiem co myśli o mnie moja księżniczka. Kierowałem się już do samochodu. Byłem przy windzie, gdy wysiedli z niej rodzice Teranee. Teraz już nie było ucieczki. Staliśmy twarzą w twarz.
- Czego tu szukasz, młodzieńcze? - jej tata wymówił to ostrym głosem. Nie bałem się go ani trochę, ale nie chciałem sobie psuć w ich oczach opinii, więc postanowiłem być uprzejmy.
- Umm. Ja tylko byłem odwiedzić pańską córkę. - powiedziałem z grzecznością. No kurwa, oprócz swojej matki nie traktuję nikogo dorosłego z takim szacunkiem, więc niech to doceni.
- Oznajmiam cię, że masz się tu więcej nie pokazywać, rozumiesz? - powiedział jeszcze groźniej. Pani Causser stała przy jego boku, ze smutną miną.
- Ben... - złapała go za ramię, w celu uspokojenia go.
-Nie Sophie! - uniósł głos. - Przez niego nasza córka leży teraz tu, w szpitalu, a ty każesz mi się uspokoić? - powiedział z udawanym śmiechem. - Ostatni raz ci powtarzam, żebyś dał jej spokój.
- Nie chcę jej skrzywdzić... - zmarszczyłem brwi. On mnie chyba nie polubi.
- To nie ma znaczenia, bo... - przerwał. - Ty już to zrobiłeś. - rzucił. - Żegnam. - miał nadal srogą minę. Spuściłem głowę i odszedłem. To nie miało sensu. Nie przekonają się do mnie, przynajmniej w najbliższym czasie. Tyle że, ja naprawdę lubię ich córkę. Tu tkwił problem. Odchodząc usłyszałem jeszcze ich krótki dialog.
- A co jeśli... jej serce... - wypowiadała te słowa matka Terri.
- Nie martw się. Z jej sercem na pewno jest wszystko w porządku. - przytulił ją do siebie jej mąż. Co tu było grane? Co jest z jej sercem? Gdy tak rozmyślałem, przypomniała mi się moja babcia. Została pochowana bez duszy, bo swoje serce oddała innemu człowiekowi... Bolało mnie to, ale to była jej decyzja, którą zapisała w testamencie. Wsiadłem do auta, pocierając twarz. Musiałem się otrząsnąć z tego wszystkiego, więc pojechałem na trening. Czasem, gdy chciałem z siebie coś wyrzucić, musiałem użyć pięści. Tym razem będzie to legalne. Udałem się do "Sport Centre", gdzie trenowałem sztuki walki. Poszedłem do szatni, witając się z kolegami. Ujrzałem Dylana, zakładającego rękawice. Będąc już przebrany, założyłem ręcznik na szyję w razie gdyby był mi potrzebny i podszedłem do Dylana.
- Zachciało ci się rozgadywać ciekawostki na mój temat czy jaki chuj? - powiedziałem z grubej rury, bo byłem na niego wystarczająco wkurzony.
- O co ci chodzi? - chciał udać zdezorientowanego.
- Chodzi mi o to, że niekoniecznie jest mi to na rękę, gdy mówisz Teranee, że lubię flirtować i ruchać! - rzuciłem, uderzając ręką w szafkę. Wszyscy się na nas spojrzeli. - Spierdalać stąd! - krzyknąłem do nich.
- Wcale tak nie powiedziałem. - parsknął. Jemu serio było do śmiechu...
- Oj, sorry, ująłeś to w bardziej dziewczyńskie słowa. Że niby jestem łamaczem serc, yo?
- A nie jest tak? - podniósł brwi do góry. Podszedłem do niego i złapałem go za koszulkę, przyciskając do ściany.
- Nawet jeśli tak jest, to to nie twój pieprzony interes, zrozumiałeś? - przybliżyłem swoją twarz do jego.
- Puść mnie. - strącił moją rękę ze swojej koszulki. - Chodź na ring, tam pogadamy. - puścił mi oczko. Zobaczymy, kto będzie zadowolony po tej walce.
Teranee's view:
Od razu gdy się obudziłam, wodziłam wzrokiem po sali sprawdzając, czy jest Justin. Niestety, nie było go. Spojrzałam na zegarek, była godzina 17. No ładnie, spałam 6 godzin. To dobrze, bo dzięki temu szybciej leciał mi czas. Jutro miałam już wychodzić, więc czułam się świetnie. A myśl, że moje relacje z Justinem były na dobrej drodze, pocieszała mnie jeszcze bardziej. Z notesem w ręku, szybkim krokiem weszła do mojej sali moja ulubiona pielęgniarka. Była nadzwyczajnie miła i uprzejma.
- Dzień dobry, Teranee. Jak się dziś czujesz? - zapytała, bo tak naprawdę była u mnie dzisiaj tylko raz, rano, gdy przyprowadziła Justina.
- Dziś jest w porządku. - posłałam jej zadowolony uśmiech.
- Wychodzi na to, że jutro się już pożegnamy? - oblizała usta, wpisując coś na kartce przyczepionej do mojego łóżka.
- Na to wychodzi. Dziękuję pani za to, że pomogła pani dotrzeć tu Justinowi. - delikatnie odsłoniłam zasłonione kołdrą swoje ciało, bo na jego myśl zrobiło mi się cieplej.
- Justin, więc tak ma na imię? - posłała mi znaczący uśmiech. - Ależ nie ma za co. - pogładziła moją rękę. - No właśnie... ten "seksowny przystojniak" - zrobiła cudzysłów palcami na te słowa, bo tak opisywałam jej Justina. - poprosił mnie, abym przekazała ci, że masz odezwać się do niego, gdy się obudzisz. - rzuciła z uśmiechem, stojąc nadal koło mojego łóżka.
- Oczywiście, jeszcze raz dziękuję. - chciał abym się do niego odezwała? Z przyjemnością to zrobię. - Mam jeszcze jedno, dziwne pytanie. - powiedziałam. - Czy pani powiedziała mu, że nazwałam go "seksownym przystojniakiem? - śmiałam się w duchu, ale na zewnątrz moje policzki zaczęły robić się czerwone.
- Tak, powiedziałam mu. - o mój Boże, serio?! Spalę się, gdy go zobaczę. - I zdawał się być tą informacją pozytywnie zaskoczony. - rzuciła na odejście. Oh, serio? Też bym była, do cholery. Trochę się zdenerwowałam, ale ta sytuacja była zabawna. Nie zdążyłam już niczego więcej zrobić, bo wtedy przyszli moi rodzice. Mama była uśmiechnięta, ale tata nie zdawał się być zadowolony.
- Cześć córeczko. - pocałowała mnie w policzek mama.
- Witaj. - rzucił tata.
- Cześć wam. - uśmiechnęłam się szczerze.
- Byliśmy tu już u ciebie z rana, ale spałaś, więc wróciliśmy się do domu. Dobrze ci się spało? - nie usłyszałam już pytania mamy, bo skupiłam się na pierwszej części zdania. Byli u mnie rano, Justin też był. Czy to znaczy, że się spotkali? To by wyjaśniało skwaszoną minę mojego ojca.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Jestem wam wdzięczna za komentarze i wyświetlenia, to niesamowicie poprawia mi humor. Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodobał, bo jest dłuższy niż wszystkie inne, choć nie było w nim za dużo Jeranee. Ale będzie coraz więcej, obiecuję! :)
Jeśli pojawi się tu minimum 5 komentarzy, to kolejny rozdział pojawi się już jutro lub w sobotę! Mam nadzieję, że się postaracie.
Jeju, widzicie tą uśmiechniętą mordkę? :') Justin jest teraz nieziemsko szczęśliwy i wygląda tak zdrowo. Zgodzicie się ze mną? Boże, aż się sam ryjek cieszy, gdy patrzę na niego.
Kocham wszystkich i pozdrawiam. ŚWIETNIE SPĘDZONEJ MAJÓWKI WAM ŻYCZĘ, XO.