"Two people can look at the same thing and see it differently." - Justin Bieber

piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 5

- No to skarbie, wychodzimy! - krzyknęła optymistycznie moja mama, wchodząc do sali. 

- Wychodzimy, na szczęście. - uśmiechnęłam się miło. Tata wziął mnie pod rękę, tak na wszelki wypadek i powoli wychodziliśmy ze szpitala. Czekała nas długa droga do domu. 


--------------------------

 

 Lecieliśmy do domu samolotem kilkanaście godzin. Nawet nie pamiętam ile dokładnie, bo przespałam 3/4 lotu. To chyba z jednej strony dobrze, bo zanudziłabym się na śmierć. Jednak przez resztę podróży rozmawiałam z Savann. Powiem wam, że nie było tak źle. Rozmawiałyśmy jak siostra z siostrą. Śmiałyśmy się, plotkowałyśmy i robiłyśmy wszystko to, czego nie było u nas od kilku lat. Zakuło mnie serce, gdy o tym pomyślałam, ale potem przypomniałam sobie, że nie mogę się stresować. Po długim locie trafiliśmy w końcu do domu, gdzie wszyscy mogliśmy się odprężyć.


*1 miesiąc później*


Justin's view:

U mnie dużo się zmieniło. Mieszkam w Seattle, już nie w Kanadzie. Dziadek jednak został tam. Nie chciał z nami przeprowadzić się do Stanów, bo twierdził, że to właśnie tam zawsze będzie jego prawdziwy dom. I w sumie miał rację. Tam się urodził, wychował i spędził całe swoje życie, więc wcale mu się nie dziwię. Ja jednak jestem jeszcze nastolatkiem, który poszukuje ekscytujących przygód i wrażeń, a moja mama i rodzeństwo po prostu chcieli się przeprowadzić i zacząć wszystko od nowa. Mieszkamy na końcu miasta, w niewielkim, ale nowoczesnym mieszkaniu. Jest nam dobrze. Chodzę tam do szkoły, gdzie mam już nowych przyjaciół. Jaxon i Jazzy też zdążyli się osiedlić. Z mamą było nieco gorzej, bo nie mogła znaleźć sobie pracy, ale po długich starań w końcu się udało.

Leżałem na sofie i oglądałem TV, gdy odezwał się mój telefon.

 

Od: Dylan

Drinki, laski, melanż - dzisiaj wieczór?

Zaśmiałem się po odczytaniu tej wiadomości. On wiecznie miał chęć imprezowania, a ja na to nie narzekałem.

 

Do: Dylan

Jasne stary. *Pantio, jak zawsze?

Odpisałem mu i po niecałej minucie dostałem wiadomość.


Od: Dylan

Standardowo. O 20:00 widzimy się właśnie tam.

 

Do: Dylan

 Tak jest ;) Ubierz się jakoś, żeby nie było mi za ciebie wstyd.

Wysłałem tą wiadomość, na co nie dostałem już odpowiedzi. I nawet wiedziałem dlaczego - mój bro się lekko wkurzył. Zaśmiałem się na tą myśl. Znałem go niecały miesiąc, a był dla mnie jak brat. Dobrze się dogadywaliśmy. Naprawdę się cieszyłem, że mam kogoś takiego, jak on.


Teranee's view:

To był strasznie nudny dzień. Cały dzień leżałam na moim łóżku i oglądałam romantyczne komedie. Trochę się zmieniłam - nie ubieram się już tak, jak kiedyś. Niemal wszystkie miniówki wywaliłam z mojej szafy, została może tylko jedna, dwie. Ubieram się w końcu, jak normalna, 16-letnia dziewczyna. I szczerze, podoba mi się ten styl. Z moim zdrowiem wszystko w porządku. Odzyskałam chęć imprezowania. Ugh, zabawnie to zabrzmiało. Wylegiwałam się nadal, kiedy przypomniało mi się, że dziś razem z Mią i Savv idziemy na imprezę. Tak, dobrze widzicie. Ja i moja siostra na jednej imprezie, będzie się działo. Niechętnie wstałam i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej białą, koronkową sukienkę. Miała rękawy do łokci i sięgała mi przed kolana. Założyłam do niej delikatny, brązowy pasek. 

 

 

Ubrałam czarne szpilki z platformą i wzięłam również czarną kopertówkę. Zeszłam na dół, gdzie przygotowana już była również Savannah. Wzięłam jeszcze tylko czarną skórę i wyszłyśmy z domu, gdzie stała już swoim samochodem Mia. 


- Witaj piękna. Wyglądasz oszołamiająco. - Mia powitała mnie buziakiem w policzek i miłymi słowami. - Cześć Savann. - powiedziała do mojej siostry, na co ona tylko się uśmiechnęła. Te dwie nie przepadały za sobą.

- Ty też nie wyglądasz źle... - powiedziałam jej, poruszając zabawnie brwiami. Obydwie się zaśmiałyśmy. Następnie ruszyłyśmy i po zaledwie 10 minutach byłyśmy pod klubem. Gdy weszłyśmy było strasznie dużo ludzi. Oczywiście nie mogło zabraknąć pachnącego dymu, który unosił się w powietrzu. Muzyka też była niczego sobie. Savannah poszła gdzieś sama, a ja i Mia zaczęłyśmy seksownie tańczyć na środku parkietu. Świetnie się bawiłyśmy. Gdy poczułam się zmęczona, zeszłam z parkietu i usiadłam na sofie. Siedziałam tam, by ochłonąć, aż w końcu podszedł do mnie pewien chłopak. Usiadł koło mnie jak gdyby nigdy nic i po chwili się odezwał.


- Świetnie tańczysz. - oparł głowę na złożonych dłoniach, a łokcie na swoich kolanach i obrócił głowę w moim kierunku. Cholera, musiał widzieć gdy tańczyłam.

- Och, naprawdę? - uśmiechnęłam się nieśmiało, przygryzając wargę. 

- Tak. I tak samo wyglądasz. - odpowiedział odważnie, mrugając do mnie. Wtedy zaświeciła mi się lampeczka w głowie. Znałam go. To znaczy nie znałam, ale spotkaliśmy się już kiedyś. To ten cham ze szpitala, który wpadł na moje łóżko, pamiętacie? Tylko co on robi w Seattle? Postanowiłam go zaskoczyć.

- I nie obchodzi cię żaden doktorek ani LASKA LEŻĄCA NA TYM ŁÓŻKU? - na te słowa nałożyłam nacisk. Złączyłam swoje wargi i intensywnie patrzyłam na to, jaki był zdziwiony. 


-------------------------------------

 

*Pantio (Pantio Club) - klub, którego nazwę wymyśliłam.


BANG! Pierwsze, prawdziwe spotkanie naszych bohaterów :) 

Jak się podoba? I co myślicie, jak potoczy się dalej ta impreza... ? Jeśli pojawią się tu jakieś komenatrze, to następny rozdział pojawi się jeszcze w ten weekend. :))

xoxo, natt <3

 

poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział 4

Od: Mama

Gdzie jesteś? Martwię się. Przyjdź i pożegnaj się z babcią, bo zaraz zabierają ją ze szpitala... 

 

Do: Mama

Niedługo będę.

 

To jeszcze bardziej pogorszyło mój stan. Zabierają babcię i gdzie ją zawiozą? Tak, do jebanej kostnicy. 

---------------------------------   


Teranee's view:

Właśnie wybudziłam się ze śpiączki. Czułam się strasznie dziwnie. Moje ciało było słabe i wiotkie. Niemal nie miałam czucia. Jestem już po przeszczepie. Tak, dobrze widzicie. Przeszczepie serca. Gdyby nie serce starszej kobiety, nie byłoby mnie tu teraz. Gdy tylko otworzyłam oczy, ujrzałam moją siostrą siedzącą obok mojego łóżka. Ten widok nieco mnie zadziwił. Spojrzałam na nią z pytającym wzrokiem. Popatrzyła na mnie ze smutkiem widniejącym na jej twarzy. Wiedziałam, że jej na mnie zależy i że się o mnie martwi. Ja jednak nie byłam jeszcze gotowa na bliższy kontakt z nią. Miałam leżeć w szpitalu jeszcze tydzień. Chciałam, aby czas leciał szybciej, bo strasznie się tam nudziłam. Leżenie definitywnie nie jest dla mnie.


*6 dni później*

 

Dzień przed wyjściem ze szpitala, przyszła do mnie pewna kobieta.

- Czy mogę wejść? - zapukałam do drzwi mojej sali, które były otwarte, więc mogłam ją zobaczyć.

- T-tak... Ale w jakiej pani sprawie? - zapytałam prosto z mostu, bo przypuszczałam, że pomyliła salę.

- Przyszłam, bo... - spuściła swój wzrok na podłogę. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia, kochanie. - hej... chwila! Czy ja jej skądś nie znam? I ten przemiły akcent na słowo "kochanie". Kojarzyłam skądś tą kobietę.

- Przepraszam, czy my przypadkiem nie spotkałyśmy się w przychodni w Seattle? - zapytałam, marszcząc brwi, gdy przypomniałam sobie, gdzie ją widziałam.

Kobieta spojrzała na mnie i po chwili powiedziała - Ah tak! To przecież ty pomogłaś mi dojść do doktora Laughs'a! - złączyła swoje dłonie, niemal krzycząc. Widziałam wielkie zdziwienie i zakłopotanie wymalowane na jej twarzy. - To dość trudne... bo wiesz... chciałam, abyś wiedziała, że...

- Niechże pani w końcu to powie! - wydusiłam zirytowanym głosem.

- Chcę, byś wiedziała, kogo serce posiadasz. Masz serce mojej matki. Zmarła 8 dni temu, w tym szpitalu. 

- Bardzo mi przykro... to dla mnie ciężka sytuacja. Niełatwo jest żyć z myślą, że ktoś musiał umrzeć, abym ja mogła żyć. - moja mina posmutniała, a ton głosu stał się prawie niesłyszalny.

- Głowa do góry, kochanie. Moja matka była wspaniałą kobietą. Miała dobry charakter. Mimo, że była po 60-siątce, to miała bardzo dobrą kondycję. - zaśmiała się lekko. - Pomyślałam, że będzie ci lepiej, gdy będziesz wiedziała, do kogo należało teraz już twoje serduszko. - podniosła się z krzesła. - Dbaj o nie. - podeszła do mnie i pogłaskała mnie po głowie, a następnie po prostu wyszła.

- Do widzenia... - powiedziałam, gdy była u progu drzwi. Jednak kobieta nie odpowiedziała mi już.

 

Justin's view:

To był dzień pogrzebu. Ubrałem białą koszulę, czarną marynarkę i ciemne jeansy. Chciałem, aby to jak najszybciej się skończyło. Moja mama od rana ocierała łzy z twarzy. Nie mogłem na to patrzeć, więc po prostu wyszedłem z domu. Pałętałem się po mieście, nie robiąc nic innego, jak myśląc o pogrzebie. Nie wracałem już do domu, tylko od razu udałem się pod kościół. Nigdy do niego nie chodziłem, były tylko wyjątki, jak ten. Msza trwała krótko ponad godzinę, a pogrzeb trochę mniej. Następnie wszyscy się rozeszli i na cmentarzu, przy babci zostałem tylko ja, mama, Jazmyn, Jaxon i dziadek. Staliśmy tam cicho, nie odzywając się nawet. Każdy z nas potrzebował chwili rozmowy z babcią. Nie byliśmy tam długo, ponieważ było bardzo zimno. Pożegnaliśmy się z babcią i wróciliśmy do domu.

- Byłam dzisiaj u dziewczyny, która teraz ma serce waszej babci. - powiedziała moja mama, wchodząc do domu. - Bardzo miła i przy tym śliczna. Zasmuciła się trochę, gdy opowiadałam jej, jaka była Diane (babcia). Ale wszystko jej wytłumaczyłam i myślę, że będzie dobrze. - słuchałem jej, co tak naprawdę mnie nie interesowało. Niech sobie żyje z sercem mojej babci, szczerze? Miałem to gdzieś.

 

Teranee's view:

Dzień wyjścia ze szpitala! Yaaaay, tak się cieszę! Mogę już na szczęście chodzić o własnych siłach i inne czynności też wykonuję już sama. 

- No to skarbie, wychodzimy! - krzyknęła optymistycznie moja mama, wchodząc do sali. 

- Wychodzimy, na szczęście. - uśmiechnęłam się miło. Tata wziął mnie pod rękę, tak na wszelki wypadek i powoli wychodziliśmy ze szpitala. Czekała nas długa droga do domu. 


--------------------------


cześć kochani! :) nie doszło jeszcze do spotkania Teranee i Justina face-to-face, ale może wydarzy się to w następnym rozdziale... ? ;) tak, stanowczo tak :))