"Two people can look at the same thing and see it differently." - Justin Bieber

piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 3

- Co... co tu się właśnie stało? - usłyszałem cichy głos za mną. Obydwoje się odwróciliśmy i w drzwiach ujrzeliśmy...

 

*** 


Ujrzeliśmy mamę... Okazało się, że stała tam od jakiś 3 minut, więc zdążyła widzieć to, co się właśnie wydarzyło. Należała do osób bardzo wrażliwych. Podeszła do łóżka babci i przytuliła się. Łzy spływały strumieniami po jej policzkach. Nigdy nie widziałem tak płaczącej Jazzy, jak i mojej mamy. Ten widok mnie pożerał. Jazmyn była cały czas we mnie wtulona. Moja koszulka była mokra od jej łez. Pocałowałem ją w głowę.

- Uspokój się... proszę. - delikatnie powiedziałem. Chciałem jedynie, aby przestała tak histerycznie płakać. Nie mogłem znieść tych szlochów, więc po prostu zostawiłem je tam same i wybiegłem z sali. Miałem tego dość. To mnie przerastało. Chciałem pobiec jak najdalej stąd.

 

Teranee's view:

Ciemność. To jedyne, co pamiętam. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i to wszystko, co pamiętam. Oczywiście przed tym kłóciłam się z Savv. Po tej "szczerej rozmowie" jeszcze bardziej jej nienawidzę. W końcu się obudziłam i nie wiem, czy dobrze czułam, ale miałam wrażenie jakbym leciała. Spostrzegłam, że mam maskę tlenową na buzi, a gdy chciałam ją ściągnąć jakiś facet mi nie pozwolił tego zrobić. Domyśliłam się, że był to lekarz. A skoro był to lekarz, to musiałam lecieć... helikopterem ratunkowym? Kurwa.

- Co-ccoo się dzieje? Gdzie jj-ja jestem? - zapytałam powoli i od razu tego pożałowałam, bo poczułam silne ukłucie w klatce piersiowej. Co się dzieje do cholery? Przecież bolała mnie głowa!

- Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. Aktualnie lecimy helikopterem do Kanady. Znajduje się tam jedyny szpital, który jest w stanie uratować pani życie. - rzeczywiście, wszystko jest kurwa pod kontrolą. W myślach przeklnęłam tych pseudo lekarzy. Nierozumni idioci, którzy nawet nie potrafili wyjaśnić sytuację pacjentce. 

- Czy, czy moi rodzice wiedzą? - pewnie podsunęłam im pomysł...

- Tak, zostali powiadomieni jakieś 20 minut temu. Są wszystkiego świadomi. - no dzięki Bogu! Pewnie zrobili jeszcze łaskę z tego, że do nich zadzwonili. Po tej niedługiej rozmowie usnęłam. Spałam widocznie przez całą drogę, bo obudziłam się, gdy wjeżdżaliśmy na parking szpitala. Wywieźli mnie z karetki i zaraz była we wnętrzu budynku. Jechaliśmy w nieszybkim tempie, lekarze rzucali tylko jakieś hasła, których ja za nic bym nie zrozumiała. Nagle jakiś chłopak wpadł na moje łóżko, co strasznie mnie zirytowało. 

- Może patrzcie, gdzie jedziecie?! - wykrzyknął oburzony, jakby to na niego wpadnięto. Nie, kolego, tak się nie bawimy. Cholernie mnie wkurzył, ale muszę przyznać, że był przystojny. Karmelowe oczy, idealnie ułożone włosy, gładka cera... niestety, nie zdążyłam obczaić jego stylówy. Ale hej, nie można mnie winić! Leżałam ledwo żyjąca, na łóżku szpitalnym!

- Przepraszam kolego, ale to ty wpadłeś na te łóżko. To jest szpital, nie tor do biegów! - powiedział jeden z lekarzy. Chociaż on miał po kolei w głowie...

- Mam to gdzieś! Nie obchodzisz mnie ty, panie doktorku ani ta laska leżąca na tym łóżku. Nikt mnie tutaj kurwa nie obchodzi! Tam - wskazał palcem za siebie - właśnie umarła moja babcia, a wy mnie prosicie, abym chodził spokojnie. Pojebani! - wykrzyknął, nadal tam stojąc i gapiąc się na mnie jak na niepełnosprawną. Niestety, nie byłam w stanie odpyskować, więc wystawiłam mu tylko środkowy palec, na co się nieźle wkurzył. Zignorowałam to i zaraz jechaliśmy już dalej.


Mia's view:

Siedziałam na moim łóżku i miałam się już szykować na pójście do Terri. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, co powiedział jej lekarz. Biiiiiiiiiing! Zadzwonił mój telefon.

 

*rozmowa telefoniczna*

 

 

- Tak, słucham? - powiedziałam ze spokojem. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer.

- Dzień dobry, Mia. Z tej strony mama Teranee. Kochanie, ona jest w szpitalu. Zasłabła w domu, a jej stan jest na tyle zły, że musieli zawieźć ją aż do Kanady. - przepraszam, co?! Zakrztusiłam się własną śliną. Teranee? Szpital? Kanada? O co tu do kurwy chodzi? - Mia, halo! Jesteś tam?

- Ekhm, tak, jestem. Przepraszam, po prostu nie mogę w to uwierzyć. - poczułam, jak pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.

- Rozumiem cię, skarbie. Sama jestem w szoku i nadal nie mogę do siebie dojść. - usłyszałam, jak pociąga nosem, co oznaczało, że płakała. - Jeśli twoi rodzice się zgodzą, będziesz mogła ją odwiedzić, bo zdaje się, że... że Teranee nieszybko wyjdzie ze szpitala. 

- Dobrze, w takim razie czekam na pani telefon. Proszę się trzymać i pozdrowić ode mnie Terri, jeśli to możliwe. - powiedziałam załamanym głosem. 

- Oczywiście. Do widzenia.

- Do widzenia pani Causser. - mówiąc to odłożyłam telefon, nawet na niego nie patrząc. 

 

*koniec rozmowy telefonicznej*



Czułam, jak tusz spływa mi razem ze strumieniami łez. Nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że jeszcze wczoraj, a właściwie dzisiaj do rana tańczyłyśmy na imprezie, a teraz ona leży w szpitalu... i to w ciężkim stanie. Skuliłam się w kłębek, ciągle płacząc. Moje oczy zrobiły się ciężkie i usnęłam.

 

Justin's view:

Opuściłem mury szpitala i poszedłem od razu do znanego klubu, gdzie zawsze spotykałem jakiś znajomych. Podszedłem do baru.

- Jedną kolejkę proszę. - powiedziałem bez wahania. Gdy zdałem sobie sprawę z zaistniałej sytuacji, złapałem się za głowę. Przeczesałem swoje włosy i potarłem oczy. Gdy barman przyszedł, od razu wypiłem kieliszek wódki. Miałem już prosić o następny kieliszek, gdy zawibrował mój telefon.

 

Od: Mama

Gdzie jesteś? Martwię się. Przyjdź i pożegnaj się z babcią, bo zaraz zabierają ją ze szpitala... 

 

Do: Mama

Niedługo będę.

 

To jeszcze bardziej pogorszyło mój stan. Zabierają babcię i gdzie ją zawiozą? Tak, do jebanej kostnicy. 

---------------------------------  

 

!czytasz=komentujesz!  

Proszę was, skomentujcie, jeśli czytacie te opowiadanie. Macie również możliwość głosowania na blogu. PROSZĘ! 

I jak wrażenia po rozdziale? Myślicie, że Justin poradzi sobie z całą tą sytuacją? Jeśli tak, to w jaki sposób?   

pozdrawiam odwiedzających bloga i dziękuję za ponad 350 wyświetleń! :) 

Rozdział 2

- Tylko nie płacz, proszę. Nie znoszę, gdy to robisz.. - chciałam do niej podejść, ale od razu mnie odepchnęła, a sama upadła na podłogę. - Przestań tak gównianie żartować! To nie jest śmieszne! - krzyczałam, ale ona dalej nie wstawała. - Teranee Causser wstawaj w tej chwili! - wtedy też nie wstała. Wiedziałam już, że ona nie żartuje. 

 

--------------------------------------- 


W tamtej chwili z moich oczu zaczęły lecieć krokodyle łzy. Pierwsze, co zrobiłam to wzięłam telefon i wykręciłam numer pogotowia. Byłam roztrzęsiona, a mój głos był niewyraźny, więc ratownikowi medycznemu trudno było mnie zrozumieć. Rozmowa trwała może jakieś 2 minuty, a karetka pojawiła się już po 10 minutach. Szybko wbiegli do domu i wywieźli Teranee na noszach. Ten widok łamał moje serce.

 

*rozmowa telefoniczna* 


- Halo, mamo wracajcie szybko do domu, proszę! Stało się coś strasznego, wracajcie! - wykrzyczałam do mamy po wykręceniu do niej numeru. Mój głos był wyczuwalnie załamany.

- Co się takiego stało? - zapytała ze spokojem.

- Teranee.. ona straciła przytomność, ona upadła... My, my się kłóciłyśmy, to przeze mnie. - zaczęłam histeryzować, a łzy płynęły ciurkiem po moich policzkach. - Zabrało ją pogotowie, proszę wracajcie. - szeptałam już zaszlochanym tonem.

- O mój Boże, co się stało?! O mój Boże... już jedziemy, zawracamy! - krzyknęła do mnie mama roztrzęsionym tonem. Słyszałam jeszcze tylko, jak wydała rozkaz tacie, aby wracał jak najszybciej do domu i wtedy rozmowa została zakończona.


*koniec rozmowy telefonicznej*

 

Sophie's view (matka Teranee i Savanny):

Jechaliśmy spokojnie z Benem autem. Musieliśmy załatwić kilka spraw dotyczących przyszłego pobytu Terri w szpitalu. Tak, wiedziałam już o wszystkim, bo doktor Laughs to mój znajomy i od razu po wyjściu mojej córki z jego gabinetu, zadzwonił do mnie i wszystko powiedział. Byłam tym zmartwiona, ale jedyne czego chciałam, to aby moją córkę wyleczyli w szpitalu i aby wróciła do domu całkowicie zdrowa. 


*rozmowa telefoniczna*

 

- Halo, mamo wracajcie szybko do domu, proszę! Stało się coś strasznego, wracajcie! - odebrałam telefon i znajomy głos wykrzyczał mi do ucha. Wiedziałam, że była to jedna z moich córek, ale nie spojrzałam na wyświetlacz, więc nie domyślałam się która. Jednak intuicja podpowiadał mi, że coś złego dzieje się z Teranee, więc musiała był to Savannah.

 

- Co się takiego stało?

 

- Teranee.. ona straciła przytomność, ona upadła... My, my się kłóciłyśmy, to przeze mnie. - Teranee co?! moje przemyślenia się sprawdziły. - Zabrało ją pogotowie, proszę wracajcie. - słyszałam, jak Savann szlocha.


- O mój Boże, co się stało?! O mój Boże... już jedziemy, zawracamy! - rzuciłam szybko do mojej córki i rozłączyłam się.


*koniec rozmowy telefonicznej*


- Ben, Teranee zabrali do szpitala! Jedźmy do domu i to szybko! - krzyknęłam do mojego męża, który w tamtej chwili zdawał być się zdezorientowany.

- Spokojnie kochanie, uspokój się. Już jedziemy. - próbował mnie uspokoić. Udaliśmy się jak najszybciej do domu, gdzie byliśmy 10 minut później. Wyszłam z samochodu i trzasnęłam drzwiami. Pobiegłam do domu.

- Savv! Savannah! Chodź szybko, jedziemy do szpitala! - usłyszałam niepewne kroki schodzące po schodach. Próbowałam ją uspokoić, ale na marne. Moja córka miała opuchniętą od płaczu twarz i podkrążone oczy, a łzy nadal leciały po jej policzkach.  Ten widok kruszył moje serce.


Justin's view:

Tego dnia nie poszedłem do szkoły. Nie mógłbym siedzieć kurwa na lekcjach z myślą, że moja babcia może umrzeć w każdej chwili. Jej stan był krytyczny i to wcale nie było okej. Przygotowywałem się do wizyty u babci, w szpitalu. Miała iść tam moja 14-letnia siostra, Jazmyn. Mój młodszy brat Jaxon miał zostać z dziadkiem w domu, bo nie wpuściliby go na salę. Pewnie zastanawiacie się teraz, gdzie są moi rodzice. Nie, nie jestem jebanym sierotą. Moja mama pojechała do Seattle, gdzie ma dostać rady od ponoć najlepszego lekarza, który miałby pomóc mojej babci. Nie chce mi się wierzyć, że dwie ręce jakieś zwykłego faceta miałyby ją uzdrowić. Dorośli i ich jebane przesądy.. Nie znam jego imienia, ale nazwisko to chyba Laughs. Ojciec zostawił mnie i moją mamę, gdy byłem jeszcze małym dzieciakiem. Od tamtej pory utrzymujemy tylko kontakt przez telefon.


- Jazmyn, mogłabyś ruszyć swoją szanowną dupę i wyjść już z tej pierdolonej łazienki?! - krzyknąłem dość zirytowany do mojej siostry, która spędzała tam godziny.

- Już wychodzę, zgorzały dupku. - rzuciła, u progu drzwi. - A ty mógłbyś czasem pomyśleć, że w toalecie nie tylko się maluje, czesze i upiększa, ale też sra! - krzyknęła prosto w moją twarz, co mnie rozśmieszyło.

- Och, przeszkodziłem ci w robieniu kupy? Przepraszam, nie chciałem... - dogryzłem jej, śmiejąc się jej bezczelnie w oczy. Posłała mi spojrzenie zamknij-się-albo-cię-zabiję. Ta sytuacja była doprawdy zabawna. Ona się zarumieniła! - Czyżby panna Jazmyn Bieber się zawstydziła? Nie wierzę, trzeba to uwiecznić! Idę po telefon! - pobiegłem do góry, udając, że idę po telefon. Tak naprawdę szedłem po swoją bluzę. - Jazzy, ubieraj się. - powiedziałem, gdy zszedłem na dół. Ona od razu poszła zakładać swoją kurtkę i buty. Zrobiłem to samo. Jazzy była u babci tylko raz, więc to będzie jej druga wizyta. Gdy byliśmy gotowi, wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do mojego czarnego ferrari i z piskiem opon wyjechaliśmy z podwórka. Droga była cicha. Nikt nie miał ochoty na pogaduszki. Dziwiłem się nawet, że potrafiliśmy zażartować we wcześniejszej sytuacji. Na miejscu byliśmy po może 15 minutach jazdy. W tygodniu bywałem w szpitalu średnio 4 razy dziennie, więc jego widok zdążył mi już zbrzydnąć. Wyszliśmy z auta i z pośpiechem popędziliśmy do wnętrza budynku. Byliśmy już na odpowiednim piętrze. Gdy szliśmy wąskim korytarzem, przechodziła obok nas młoda pielęgniarka. Wykorzystując okazję, mrugnąłem do niej, na co się zarumieniła. W duchu się zaśmiałem, na to jak działam na kobiety.

- Cześć babciu, przyszliśmy do ciebie w wizycie! - wyśpiewała Jazzy, gdy weszliśmy do jej sali. Babcia nie miała siły odpowiedzieć, więc jedynie podniosła rękę w geście powitania.

- Cześć babciu. - podszedłem do niej i pocałowałem jej czoło. Nie jestem żadnym pierdolonym gentelmenem. Ten gest miał pokazać babci, jak bardzo ją kocham. Usiedliśmy na krzesłach obok łóżka i siedzieliśmy tak po prostu, nie odzywając się. Spojrzałem na Jazzy i zobaczyłem pojedynczą łzę na jej policzku. Babcia jedynie pogłaskała wierzch jej dłoni swoim kciukiem. Było wszystko w porządku przez następne 5 minut. Nagle bicie pulsu babci stawało się coraz wolniejsze. Wymieniliśmy z Jazmyn zdezorientowane spojrzenia. Wstałem szybko, gotowy wybiec z sali i wołać lekarza, który z pewnością by nam pomógł. Jednak wtedy stało się coś nieoczekiwanego.

- Nie... Stój, Justin. - usłyszałem słaby głos za sobą. Odwróciłem się. - Zostań. - moja babcia powiedziała do mnie ze spokojem i jednocześnie lękiem. Nie odzywałem się. - Pozwólcie mi umrzeć przy moich najukochańszych wn-wnukach. - zaczęła się jąkać. - Dzię-ękuje wam za wszy-wszystko. Kocham w-was bardzo i zawsze będę. Przepraszam. Żegnajcie. - te ostatnie słowo wypowiedziała z łzami w oczach.

- Proszę babciu, nie rób nam tego. Proszę, tak bardzo cię proszę! - wybuchnęła płaczem Jazzy. Jednak jedyne, co mogła teraz zrobić, to złapać babcię za rękę i być przy niej w jej ostatnich sekundach życia. 

- Nie... - szepnąłem, gdy z mojego oka wypłynęła łza. Wtedy dźwięk bicia pulsu ustał. Jazzy kucnęła przy łóżku szpitalnym i zaczęła szlochać. Podszedłem do niej, podniosłem ją i objąłem jej drobne ciało.

- Co... co tu się właśnie stało? - usłyszałem cichy głos za mną. Obydwoje się odwróciliśmy i w drzwiach ujrzeliśmy...  


-------------------------------


Co myślicie? Kto stał w drzwiach? Następny rozdział za jakieś 2o minut! :)

środa, 19 lutego 2014

Informacja

Jestem taka genialna i usunęłam wszystkie posty :):):) Nie no prostu... Na szczęście wszystkie odzyskałam, ale drugiego rozdziału coś nie mogę. :( Jeny, próbuję cały czas, szukam, nie wiem czy mi się uda... :(((

Rozdział 1

Po około 40 minutach wizyty, wyszłam w końcu z gabinetu. Byłam załamana. Od tamtego momentu moje życie co chwilę mnie zaskakiwało...

*** 

Lekarz powiedział mi, że będę musiała jak najszybciej przyjechać do szpitala i zostać tam, bo mój stan z dnia na dzień jest gorszy. Owszem, argumentowałam się, że ze mną wszystko w porządku, że świetnie się czuję i nie wyglądam tak źle, ale lekarz przecież wiedział lepiej. Podobno to coś bardzo poważnego, coś, czego nie mogę lekceważyć. Załamałam się. Załamałam się, ale nie chciałam tego pokazywać. Jestem znana z twardzielki, chłopczycy i tak dalej... dlatego teraz nie mogę pokazać wszystkim, że moje serce powoli się kruszy. Chciałam od razu po wizycie zadzwonić do mamy i powiedzieć jej o wszystkim, ale stwierdziłam, że najlepiej będzie powiadomić ją o tym w domu. Wychodziłam już z przychodni, gdy nieznana kobieta mnie zaczepiła.

- Przepraszam, wiesz może w którym gabinecie przyjmuje doktor *Laughs? - zapytała mnie bardzo nieśmiało. Kobieta miała na oko około 40 lat. Była ładnie ubrana, widać było, że o siebie dba. Jednak z jej oczu mogłam wyczytać ból, smutek i strach. 

- Oczywiście, że wiem. To mój lekarz prowadzący. - odpowiedziałam ze szczerym uśmiechem na twarzy. Ona ledwo podniosła kąciki swoich ust do góry. Zaprowadziłam ją pod gabinet i chciałam już odejść. Było mi jej bardzo szkoda, dlatego postanowiłam zapytać co się dzieje. - Mogłabym pani jakoś pomóc? Nie jest pani chyba w najlepszym humorze...

- Dziękuję za chęci, młoda panienko, ale wydaje mi się, że nie możesz mi w żaden sposób pomóc. Naprawdę bardzo dziękuję. - tym razem jej uśmiech był większy. Po tym odwróciła się i weszła do gabinetu. Wiedziałam już, że do końca tego dnia moje myśli będą dotyczyły wyłącznie tej kobiety. Nie jestem uczuciowa ani wrażliwa, ale czasem jednak coś może chwycić mnie za serce... Szłam już na autobus. Byłam zamyślona. Myślałam o dzisiejszym dniu, a szczególnie o mojej sytuacji. Myślę, że trochę się bałam. Moje myśli odciągnął mój dzwoniący telefon. Wyciągnęłam go z kieszeni i spojrzałam na ekran, na którym był napis: Mia :*. Dzwoniła moja przyjaciółka.

 

*rozmowa telefoniczna* 

- Halo? 

- Teranee? Cześć kochanie! Wiem, że jesteś mną rozczarowana. Wiem, że miałam być z tobą u tego cholernego lekarza... przepraszam. Naprawdę bardzo cię przepraszam, ale wstałam jakieś 15 minut temu! - Mia była mieszanką dwóch charakterów: była opiekuńcza, a zarazem tajemnicza, zaczepna. Dla mnie zawsze pokazywała oczywiście tą lepszą stronę.

- Przestań, głupku. Wcale nie jestem rozczarowana. Dziwne byłoby, gdybyś wstała o godzinie 8, bo nie wiem czy pamiętasz, ale balowałyśmy do białego rana... - wtedy obydwie się roześmiałyśmy. Miałyśmy wspólny język i to było cudowne. 

- Cokolwiek pomoże ci w nocy spać... Powiedz mi lepiej, jak u lekarza?

- Ugh, nie mam dobrych wieści. Ale to nie rozmowa na telefon. Przyjdź do mnie dzisiaj wieczorem. I przynieś ze sobą coś na kaca... to przez ciebie mała suko! 

- Jesteś okropna! Jestem twoją przyjaciółką, "mała suko"! Będę o 19.

- Oczywiście, zawsze czekam. - wypowiedziałam te ostatnie słowa, śmiejąc się pod nosem. 

 

*koniec rozmowy telefonicznej*

 

Miałam jakiś dziwnie dobry humor, jak na mój stan. Ale to chyba plus dla mnie. Gdy się rozłączyłam i zdążyłam ocknąć, musiałam już wysiadać z autobusu. Jeszcze jakieś 5 minut drogi i będę w domu. I tak właśnie było. Po kilku minutach ściągałam już kurtkę i buty. Weszłam do kuchni, zdziwiona, bo nikogo tam nie było.

- Mamoooo! Tatooo! Gdzie jesteście?! - krzyknęłam.

- Nie ma ich. Musieli coś pilnie załatwić. - zza rogu wyszła moja siostra. Nigdy nie rozmawiałam z nią zbyt dużo. Ona zawsze chciała nawiązać jakiś kontakt, ale jej na to nie pozwalałam. Miałam jakąś granicę, której ona nie mogła przekroczyć. 

- Och, wygląda na to, że jesteśmy tutaj same, siostrzyczko. - taka już byłam! Dla niektórych osób nie umiałam być prawdziwie miła. 

- Taaaaa, jesteśmy i chciałabym z tobą porozmawiać. 

 

Savannah's view:

Chciałam w końcu przeprowadzić z moją siostrą szczerą rozmowę. Nie rozumiem, dlaczego mnie tak nienawidziła. Bardzo ją kochałam i to nie była żadnego rodzaju ściema.

- Słuchaj, Terri. Co jest we mnie nie tak? Co mam w sobie zmienić, abyś poczuła w końcu, że łączy nas ta sama krew? - byłam zdziwiona moim słownictwem, ale no hej! Miałam zamiar iść w kierunku humanistyki!

- A czy ja muszę to czuć? Proszę cię, Savann nie bądź śmieszna. - odpowiedziała mi, jak zwykle opryskliwie.

- Zrozum to w końcu, że jesteśmy siostrami, czy tego chcesz czy nie! To się nie zmieni, dlatego że ty tak chcesz. Spróbuj się chociaż ze mną dogadać, bo to udręczające mieszkać w tym samym domu z osobą, z którą nie ma się wspólnego języka.

- Od czego to się do cholery zaczęło?! Kto zechciał być córeczką mamusi i tatusia?! Kto się im kurwa upodobał?! Nie wiem czy to zauważyliście, ale zepchnęliście mnie na drugi tor! - jej słowa były dla mnie szokiem. Czy tak naprawdę było? Czy ja tego nie zauważałam?

- Przestań Terri... wcale tak nie... - nie dokończyłam, bo moja siostra się kurwesko wtrąciła.

- Zamknij już tą swoją jebaną buzię! Nie mam szacunku do żadnego z was, bo tak naprawdę wy też go do mnie nie macie! Nie zauważyłaś jak traktują mnie rodzice?! Czy naprawdę tego nie widzisz? Może byłoby dobrze w końcu przestać patrzeć tylko na swoje odbicie w lustrze i zwrócić uwagę na nasz dom! - wtedy moja szczęka mi opadła. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo Teranee zaczęła płakać. Nie wiedziałam jak ją uspokoić.

- Tylko nie płacz, proszę. Nie znoszę, gdy to robisz.. - chciałam do niej podejść, ale od razu mnie odepchnęła, a sama upadła na podłogę. - Przestań tak gównianie żartować! To nie jest śmieszne! - krzyczałam, ale ona dalej nie wstawała. - Teranee Causser wstawaj w tej chwili! - wtedy też nie wstała. Wiedziałam już, że ona nie żartuje. 

--------------------------------------- 

 

*Laughs - nazwisko lekarza, które jest wymyślone. 

pierwszy rozdział - oto jest. ;) No, dzieje się coraz więcej... czytajcie i oceniajcie. PROSZĘ, SKOMENTUJCIE. JEŚLI TO CZYTACIE, TO NAPISZCIE COKOLWIEK!!!

kocham all! Nati, xx :)

Prolog

Teranee's view:

Zostałam obudzona po godzinie 12:00, przez moją mamę, która krzyczała na mnie z dołu. Otworzyłam oczy i z powrotem je zamknęłam, bo w ogóle nie chciało mi się wstawać. Zakryłam głowę poduszką i miałam zamiar ponownie zasnąć, kiedy ktoś gwałtownie wtargnął do mojego pokoju. Wtedy byłam już naprawdę zdenerwowana.

- Teranee wołam cię przecież od 10 minut, a ty nie reagujesz! Nie wiem, co się z tobą dzie... - nie zdążyła dokończyć, bo jej przerwałam. Wiem, że gdy jeden mówi, to drugi słucha blablabla, ale mnie to jakoś specjalnie nie obchodzi. 

- A więc teraz to tak wita się matka z córką? Cześć mamusiu, też bardzo cię kocham. - wypowiedziałam te słowa, które były przepełnione sarkazmem. Widziałam minę mojej mamy, która była nieciekawa. Zdenerwowała się jeszcze bardziej, co spowodowało ściągnięcie mojej kołdry z mojego łóżka. To był dla mnie cios poniżej pasa. Nienawidziłam, gdy ktoś mi tak robił!

- Wstawaj i to w tej chwili! Masz lekarza na 13:30, a jest już 12:25! - wciąż krzyczała. Byłam umówiona na wizytę u lekarza, bo w ostatnim czasie miałam często zawroty głowy i cholernie źle się czułam. Jednak miałam już dość jej piskliwego głosu.

- Albo wyjdziesz stąd sama albo ja pomogę ci to zrobić... - to prawda, nie miałam zbytnio szacunku do rodziców, ale to dlatego, że traktowali mnie jak 5-letnią dziewczynkę.

- Pamiętaj, że ja nie będę cię odwiedzać w szpitalu.

- Nawet bym tego nie chciała. - musiałam się odgryźć. Takie kłótnie zdarzały się hmmm... codziennie? Nie miałam dobrych kontaktów z mamą. Lepiej dogadywałam się z tatą.

Postanowiłam w końcu się wyszykować, zaczynając od wstania. Gdy miałam już uczesane włosy i byłam pomalowana, stanęłam przy swojej szafie. Moje ubrania ograniczały się do kilkunastu miniówek i bluzek z dekoltem. Nic więcej nie było mi potrzebne. Ubrałam więc krótką spódniczkę i bluzkę przed pępek. Nie chcę być chwalipiętą, ale moje ciało jest naprawdę w dobrym stanie. Dzięki temu mogę ubierać skąpe ciuchy. Kiedy byłam już wyszykowana, zeszłam na dół, nie jedząc nawet śniadania, bo u lekarza miałam być badana naczczo.

- Do widzenia, państwo sztywni! - krzyknęłam tylko do moich rodziców, wychodząc z domu. To właśnie o nich sądziłam.. byli strasznymi sztywniakami.


***

Po półgodzinnej drodze, byłam na miejscu. Weszłam do amerykańskiej przychodni. Moje oczy rozszerzyły się na widok ilości osób czekających na swoją kolej. Usiadłam na jednym z krzeseł, wszystkie spojrzenia były zwrócone na mnie z powodu mojego ubioru. Szczerze? Miałam ich wszystkich w dupie. Kiedy już chciałam włączyć muzykę w słuchawkach, kobieta w białym ubraniu wyszła z sali.

- Pani Causser proszona do gabinetu! - zerwałam się z miejsca zdziwiona. Weszłam do gabinetu.

***

Po około 40 minutach wizyty, wyszłam w końcu z gabinetu. Byłam załamana. Od tamtego momentu moje życie co chwilę mnie zaskakiwało...

---------------------------


prolog gotowy! Nie wiem, czy jest długi czy krótki, ale taki napisałam, więc proszę przeczytajcie go!!! :( na początku jest zawsze nudno... ale potem się rozkręca. Oceniajcie misie! :) proszę, komentujcie bo jeśli was nie będzie, to moje opowiadanie nie będzie miało sensu. Pozdrawiam. xx, nat

Bohaterowie

Cześć. :):) Najpierw bohaterowie.

 

 

 

Teranee Causser, 16 lat, mieszkała w Kanadzie, jednak przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych (powód poznacie w opowiadaniu). Wielka imprezowiczka, "niegrzeczna dziewczyna". Ma powodzenie u chłopaków, jednak z żadnym nigdy nie była, bo uważa że każdego by zraniła. Potrafi być miła i przyjacielska, lecz częściej jest chamska i arogancka.  

 

-------------------------------------------


Justin Bieber, 18 lat, mieszka od dzieciństwa w Kanadzie. Niemal wszystkie dziewczyny w szkole się za nim oglądają, bo jest nieziemsko przystojny. Miał kilka, ale traktował je jak rzeczy, więc jego związki szybko się kończyły. Dla rodziny jest kochany i zawsze pomocny. Dla innych ludzi nie jest miły.

 

------------------------------------------- 


 

Savannah Causser, 19 lat, starsza siostra Teranee, mieszka razem z nią i ich rodzicami, w Stanach Zjednoczonych. Znana jest z markowych ciuchów i uśmiechu nigdy nie znikającego z jej twarzy. Jest zawsze miła, wesoła i uczynna. "Córeczka mamusi i tatusia". Kocha swoją siostrę, chce ją chronić, ale zazwyczaj kończy się to kłótnią.

 

-------------------------------------------

 

 

Mia Torett, 17 lat, mieszka w Stanach Zjednoczonych. Jest najlepszą przyjaciółką Teranee, znają się od dzieciństwa. Ma również charakter przyjaciółki - imprezowiczka, arogancka, niemiła i zaczepna. Miała kilku chłopaków, jednak z żadnym z nich nie była dłużej, niż 2 miesiące.

 

-------------------------------------------

 

 

Dylan Overkind, 18 lat, najlepszy przyjaciel Justina. Mieszka w Kanadzie i jest sąsiadem Justina. Zazwyczaj jest miły i przyjazny, wstydzi się za swojego kolegę, gdy ten zrobi coś nie tak. Jest on porządny, szanuje kobiety, swoich rodziców i pieniądze. Nie jest bogaty, ale nigdy nie narzekał na biedę. 

 

-------------------------------------------

 

Tych najważniejszych tu opisałam, ale będą pojawiać się jeszcze inni, których będę przedstawiać w trakcie opowiadania. :) W osobnym poście dodam prolog. 

xoxo natt :*

Powtanie! :)

Witam wszystkich! ;)

Więc może najpierw się przedstawię - mam na imię Natalia, jednak podpisywać się będę krócej.. jak? to się jeszcze okaże. W sierpniu skończę 15 lat. Mam zamiar pisać tu własne opowiadanie, w którym udział weźmie Justin Bieber. JEDNAK W TEJ OPOWIEŚCI NIE BĘDZIE ON SŁAWNY. Jestem Belieberką od roku. Już od dłuższego czasu czaiłam się na założenie bloggera, jednak dopiero teraz to zrobiłam. Mam nadzieję, że po jakimś okresie zyskam wiernych czytelników! ;) Swoje opinie, prośby czy uwagi możecie pisać w komentarzach. Wierzę, że polubicie moje opowiadanie. :) Dodam jeszcze, że rozdziały będą pojawiać się różnie, bo należę do osób zmiennych haha. Raz dodam w krótkim czasie, a raz w dłuższym. Niedługo pojawi się prolog i przedstawienie bohaterów. :)

PS. Jak widać w wyglądzie bloggera, głównym bohaterem będzie oczywiście Justin Bieber i Emma Roberts, która wcieli się w rolę dziewczyny... której imienia wam jeszcze nie zdradzę. :)

pozdrawiam wszystkich gorąco.
love, natix ♥