Strony
"Two people can look at the same thing and see it differently." - Justin Bieber
piątek, 23 maja 2014
wtorek, 13 maja 2014
Rozdział 19
Idąc spokojnie, usłyszałam głośnie gwizdy. Odwróciłam się i nic nie spostrzegłam. Szłam dalej, jednak po chwili znów ktoś do mnie zagwizdał. Odwróciłam się ze zmarszczonymi brwiami i ujrzałam anioła. Tak, anioła, gdyż jego wygląd momentalnie zwalił mnie z nóg.
--------------------------------------------------------------
Justin był ubrany w jeansy, które nisko opadały z jego bioder. Mimo tego miał na sobie pasek, kompletnie mu niepotrzebny. jego nogi zdobiły czarne supry, a na górze miał zwykłą, czarną bluzę. Oczywiście miał również fullcap, na który założył kaptur od bluzy. Wyglądał przecudownie. Gdy tylko go zobaczyłam, kąciki moich ust znacząco uniosły się w górę, a gdy Justin zobaczył mój uśmiech - odwzajemnił go.
Justin's view:
Obserwowałem ją, idąc za nią. Wyglądała wkurwiająco seksownie, mimo że nie miała na sobie miniówki ani nic z tych rzeczy. Nieziemski seksapil miała po prostu w naturze. Gwizdnąłem i schowałem się za drzewem, obserwując jej reakcję. Obróciła się i zrobiła minę rozkapryszonego dziecka. Zaśmiałem się na ten widok. Wyszedłem zza drzewa i zagwizdałem jeszcze raz. Teraz się jednak nie ukryłem. Obróciła się ponownie i w tym samym momencie prześwietliła mnie od stóp, do głów. Zrobiłem to samo, tyle że zostając dłużej na jej kobiecych zaokrągleniach. Sorry, ale to odruch mimowolny. Gdy zatrzymaliśmy się na swoich twarzach, oboje się uśmiechnęliśmy. Mimo że widziałem ją dzisiaj, zdążyłem już za nią zatęsknić. W jednym momencie Terri zerwała się i zaczęła biec w moją stronę. Rozszerzyłem ręce, aby mogła wpaść w mój uścisk, co zrobiła z rozpędu. Wtedy słyszałem tylko jej uroczy śmiech i chciałem, aby w tej chwili czas się zatrzymał. Chciałem tylko widzieć ją szczęśliwą.
- Dzień dobry, księżniczko. - mruknąłem jej do ucha, trzymając ją na rękach, nogi owinięte miała wokół moich bioder.
- Jest bardzo dobry. - pocałowała mój policzek.
- Za nic dostaję buziaki? - podniosłem brwi w uradowaniu. - Cholernie mi się to podoba.
- To był tylko jeden, niewinny całus. I to w policzek! - zmrużyła na mnie zabawnie oczy.
- Masz rację, dlatego chcę porządny, prawdziwy pocałunek. - posłałem jej łobuzerski uśmiech.
- Nic za darmo, skarbie. - wystawiła język.
- Nie rób tego.
- Czego? - zapytała, chyba nie wiedząc o co mi chodzi. - Ah. - załapała. - Tego? - wystawiła go ponownie.
- Terri... - ostrzegłem. Wtedy ona oblizała usta. Nie czekając postawiłem ją na ziemi, objąłem jej twarz i złączyłem swoje usta z jej. To nie było gorące, to było cholernie czułe. Chciałem podarować jej kolejny pocałunek, lecz w ostatniej chwili się wycofałem i mogłem wtedy ujrzeć Teranee z zamkniętymi oczami, zbliżającą się do moich ust. To było zabawne. Gdy nie poczuła moich ust blisko jej - otworzyła oczy.
- Justin! - zrobiła minę w kształcie "o". - To było niemiłe!
- Bo te "pocałunki" są trochę kiepskie... pokażę ci, co potrafię, ale później. - mrugnąłem zawadiacko.
- Co właśnie powiedziałeś?
- Że one są... - przerwałem. - kiepskie?
- Więc jeśli są kiepskie, więcej ich nie będzie. - rzuciła sarkastyczny uśmiech i udawała urażoną. Dopiero chwilę po tym spostrzegłem, że ona nie nie udawała - obraziła się! Musiałem wtedy robić podchody, typu muskanie szyi, jej ust, płatka ucha. To pomogło.
Udaliśmy się do pobliskiej restauracji. Podszedł kelner i widziałem, że Terri zawiesiła na nim oko.
- Co podać? - zapytał, wpatrując się w nią.
- Dwie szklanki wody. - odpowiedziałem sucho, aby zerwał z niej wzrok. Jednak nadal się gapił. - Nie powiedziałem wyraźnie? - przechyliłem głowę, patrząc na tego debila, który myślał, że poderwie Terri. Wtedy ona kopnęła mnie pod stolikiem. Jednak nawet tego nie poczułem. - A teraz stąd spieprzaj. - wskazałem na ladę, aby robił to, co do niego należy.
- Co to było? - zmarszczyła brwi Terri, była rozbawiona.
- Ten frajer chyba myślał, że zdoła zwrócić na siebie twoją uwagę.
- A co jeśli... zwrócił? - podniosła jedną brew.
- Terri, nawet mnie nie wkurwiaj... - zacząłem.
- No dobrze już, dobrze, mój ty buntowniku. - powiedziała jak do małego dziecka. Pochyliła się nad stołem, aby dać mi całusa. Złapała już mój policzek, jednak zatrzymała się. - Ah, zapomniałam, że moje pocałunki są kiepskie. - że też sobie kurwa musiała teraz o tym przypomnieć.
- Nie to miałem wtedy na myśli... chodziło mi o to, że to jest nic w porównaniu do tego, co nastąpi w najbliższym czasie. - oblizałem usta, uśmiechając się na samą myśl. Wtedy Teranee się zawstydziła. Spuściła głowę i zakryła się włosami. - Kochanie, ty chyba się nie zarumieniłaś? - rzuciłem sarkazmem.
- Zamknij się, proszę. - warknęła. Chciała być groźna, ale była bardziej urocza.
Teranee's view:
Siedzieliśmy jeszcze trochę w restauracji. Zdecydowaliśmy się później na jedzenie, które właśnie konsumowaliśmy.
- Justin - zaczęłam zdanie, jedząc. - wiesz o tym, że jutro idę do szkoły?
- To chyba normalne, skarbie, prawda? - odpowiedział zwyczajnie.
- I wiesz co to znaczy? - upiłam łyk wody.
- Że będziesz przez wszystkie lekcje o mnie myślała i że będziesz wyczekiwała całymi dniami na nasze spotkanie i... - przerwałam mu.
- Nie, narcyzie. To znaczy, że nie będziemy widywać się często. - powiedziałam nieco smutniej. Na samą myśl o tym, że miałabym nie widywać się z Justinem przez kilka dnia, zrobiło mi się słabo.
- Chyba żartujesz. - on aż przestał jeść. Wiedziałam, że nie chciał tego tak mocno, jak ja, ale to było nieuniknione. Szkoła dużo wymagała, a tym bardziej, że kończyłam pierwszą liceum i musiałam starać się o dobre wyniki.
- Nie, Justin. Nie żartuję. - złączyłam usta. - Przykro mi. - wydęłam dolną wargę.
- Damy radę, kochanie. Chyba nie sądzisz, że mógłbym wytrzymać bez ciebie dłużej niż dwa dni? - posłał mi uśmiech mówiący nie-próbuj-w-to-wątpić.
- Jesteś słodki. - odwzajemniłam uśmiech, pokazując szereg białych zębów.
- Nie, nie jestem słodki. - zaprzeczył.
- Właśnie, że jesteś.
- Wszystko, tylko nie słodki. - był uparty.
- Więc jaki chcesz być? Kochany? Uroczy? - przygryzłam w rozbawieniu wargę.
- Jestem gorący, skarbie. Więc tak możesz mnie nazywać. - dotknął mojego uda pod stolikiem. Wtedy zrobiło mi się cieplej. Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć mu o tym, że Douper był u mnie w szpitalu, ale nie chciałam psuć atmosfery, więc nie ruszałam tego tematu. Robiło się coraz później, więc musieliśmy się już zbierać. Spojrzałam na telefon - 2 nieodebrane połączenia. Nie traciłam czasu na sprawdzanie kto to mógł być, bo wiedziałam, że to mama lub tata. Zostawiliśmy pieniądze na stoliku i wyszliśmy z restauracji. Justin postanowił mnie odwieźć, więc pozwoliłam mu na to. Wiedziałam, że rozstanie z nim będzie trudne i tak było.
- Dziękuję za dzisiejszy dzień. - dotknęłam jego dłoń. - Było cudownie.
- Wiem. Jutro powtórka? - oblizał usta.
- Mówiłam ci coś...
- Oj tak, szkoła, szkoła. - kręcił głową i wywracał oczami. - Wyluzuj, Terri. To tylko budynek, w którym słuchasz pierdolonych gadek nauczycieli.
- Dla ciebie to tylko bezsensowne gadki, a dla mnie to coś ważniejszego. A właśnie, gdzie się edukujesz, kochanie? - powiedziałam sarkastycznie, bo dobrze wiedziałam, że Justin rzucił szkołę, jednak powody były mi nieznane.
- Innym razem, shawty. - mrugnął.
- Będę już szła. - złapałam za uchwyt, by otworzyć drzwi.
- Chyba nie sądzisz, że tak po prostu cię puszczę? - zrobił skwaszoną minę.
- A czego oczekujesz? - zdążyłam wymówić te słowa i wtedy Justin pochylił się wtedy i z pasją musnął moje usta. Złapał delikatnie mój kark i kontynuował. Przechyliłam głowę, aby miał lepszy dostęp. Otworzyłam lekko usta, co Justin świetnie wykorzystał i zdążył wcisnąć tam swój język. Podniósł moją nogę i przeniósł ją, a następnie umieścił mnie na swoich kolanach. Trzymałam jego policzek, a drugą ręką delikatnie szarpałam jego włosy. Z jego ust uciekł jęk. Przeniósł swoje usta na moja szyję i delikatnie ją ssał. Czułam się fantastycznie. Jednak jeszcze chwila i posunęlibyśmy się za daleko.
- Justin...
- Oczywiście. - oderwał swoje usta od mojego ciała. - Wszystko w porządku?
- Tak... - zarumieniłam się.
- Ja... przepraszam. - przygryzł wargę.
- Nie masz za co. - odpowiedziałam. - Hej - podniosłam jego podbródek, aby mógł spojrzeć mi w oczy. - naprawdę mi się podobało.
- To się cieszę. - musnął moje usta.
- Teraz już naprawdę będę szła. - rzuciłam.
- Jasne. Do zobaczenia, księżniczko. - pocałowałam go i zeszłam z jego kolan.
- Do zobaczenia. - następnie wyszłam z jego auta i skierowałam się w stronę domu. Jeszcze raz się obróciłam i wysłałam mu buziaka, co odwzajemnił. Poczekał, aż bezpiecznie wejdę do domu i odjechał. Spojrzałam na zegarek w telefonie - 23:15. Trochę się zasiedziałam. Weszłam do salonu, gdzie siedział tata.
- Cześć tato. - spojrzałam na niego z obawą, że będzie na mnie zły, jednak mimo moim obawom, nie było tak, jak przypuszczałam.
------------------------------------------------------------------------------------------------
dziękuję ślicznie za komentarze!
Podbijamy stawkę - 8 komentarzy i wtedy pojawi się rozdział :)
może myślicie, że dużo od was wymagam etc., ale chcę po prostu poznać wasze opinie co do mojego opowiadania.
nie miałam dzisiaj dodawać rozdziału, ale pomyślałam, że może być wam przykro, że proszę o komentarze i gdy już spełniacie moją prośbę - nie dodaję rozdziału. Tak więc postarałam się i zrobiłam co w mojej mocy, aby wam dogodzić.
dziękuję jeszcze raz za komentarze i wyświetlenia - to naprawdę daje mi dużo weny i wiary w to, co robię.
Oczywiście - możecie mnie odwiedzić tu ask i tu twitter.
~OCENIAJCIE, KOMENTUJCIE~
kocham was, Natalia. X
czwartek, 8 maja 2014
Rozdział 18
- Cześć wam. - uśmiechnęłam się szczerze.
- Byliśmy tu już u ciebie z rana, ale spałaś, więc wróciliśmy się do domu. Dobrze ci się spało? - nie usłyszałam już pytania mamy, bo skupiłam się na pierwszej części zdania. Byli u mnie rano, Justin też był. Czy to znaczy, że się spotkali? To by wyjaśniało skwaszoną minę mojego ojca.
----------------------------------------------------------
Byłam bliska powiedzeniu rodzicom o tym, że był tu Justin, ale nie chciałam wywołać żadnej sprzeczki. Postanowiłam, że prędzej czy później sami się dowiedzą, że się przyjaźnimy.
- Tak, tylko mój sen... - odrzekłam.
- Co nie tak z twoim snem, córciu? - zapytała troskliwie mama.
- Był... dosyć dziwny. Śniła mi się kobieta, która oddała mi organ, dzięki któremu żyję. - odparłam. Mama uśmiechnęła się delikatnie.
- Ona cię pilnuje, Teranee. Ona czuwa nad tobą. Nie pozwoli, by stało ci się coś złego. - na te słowa przeszły mnie ciarki. Czy ta kobieta naprawdę patrzyła na mnie z góry? W tamtej chwili poczułam się chroniona. Lecz te uczucie szybko odeszło, gdy przypomniałam sobie, że nie była i nie będzie w stanie mnie ochronić przed takim wypadkiem jak na przykład ten, który przeżyłam. Spuściłam głowę i złączyłam ręce. Nagle telefon leżący na szafce zawibrował.
Od: Mia
Cześć kochanie. Jak się czujesz? Zdążę cię jeszcze odwiedzić?
Mia nie była jeszcze u mnie w szpitalu, bo jej na to nie pozwoliłam. Byłam w dobrym stanie, a nie chciałam, aby się martwiła. Nie miałam z nią kontaktu przez ten czas, kiedy leżałam w szpitalu, ale obiecałyśmy sobie, że gdy tylko wyjdę, zrobimy sobie babski wieczór. Już nie mogłam się doczekać.
Do: Mia
Hej! Czuję się znakomicie. Jutro już wychodzę, więc nie widzę w tym sensu. Wiem, że tęsknisz i nie możesz się doczekać, kiedy mnie zobaczysz. Kocham cię.
Wysłałam tą wiadomość. Odłożyłam telefon na szafkę, czekając na odpowiedź. Rodzice przyglądali mi się.
- Co jest ze mną nie tak? - burknęłam.
- Z kim piszesz? - zapytał tata, zabawnie poruszając brwiami. Zaśmiałam się. Chciałam zrobić im zmyłę i zobaczyć jak się zachowają, dlatego powiedziałam:
- Z Justinem. - złączyłam wargi.
- Terri... wiesz, że to nie jest chłopak dla ciebie. - zaczęła mama. Obserwowałam ich i niemal wybuchałam już ze śmiechu.
- Teranee Causser! Ten młodzieniec jest kompletnie nie w twoim typie. - rzucił tata. Serio? On śmie mówić, kto jest w moim typie, a kto nie? Nie miałam zamiaru się z nimi kłócić, dlatego zaprzestałam kłamanie.
- Dobra, wyluzujcie! - podniosłam ręce w geście poddania i posłałam im uśmiech mówiący uwielbiam-robić-sobie-z-was-jaja. - Pisałam tylko z Mią. Chciała tu wpaść, ale skoro jutro wychodzę, to nie ma sensu.
- Jutro? - zapytała mama.
- Jutro? - spojrzał na nią tata.
- No tak, jutro... - zmarszczyłam brwi. O co im chodziło? - Jest w tym coś dziwnego?
- Tak, gdyż wychodzisz dziś wieczorem. - uśmiechnęła się mama.
- Co? Naprawdę? O jeny! To niemożliwe, bo była dziś u mnie Katy i mówiła, że wychodzę dopiero jutro. - Katy była tą przemiłą pielęgniarką. Mówiłyśmy sobie na ty.
- Twój lekarz prowadzący zmienił zdanie, gdy zobaczył twoje wyniki. Są zaskakująco dobre. - złapała moją rękę mama. - Co nie znaczy, że masz od razu szaleć! Spokój, Terri. - wzięła głęboki wdech i wydech, zabawnie pokazując na czym polega spokój.
- Jasne, mamo. - wzięłam telefon do ręki, aby zobaczyć czy Mia mi odpisała. Mama z tatą zaczęli pakować mi rzeczy.
Od: Mia
To prawda, potwornie tęsknię. Kocham też, trzymaj się.
Odczytałam smsa i chciałam się podzielić dobrą wiadomością z Mią, ale wróciłam do kontaktów i odruchowo kliknęłam na Justina. Pospiesznie wpisałam tekst wiadomości i wysłałam.
Do: Justin
Wychodzę dzisiaj ze szpitala! Dzisiaj, zaraz!
Strasznie się cieszyłam. Takiego samego smsa wysłałam Mii, która już mi nie odpisała. Gdy skończyłam bawić się telefonem, spakowana torba stała już pod drzwiami.
- Terri, jest już 19, więc możesz powoli się zbierać. - wchodząc do sali, wymówiła te słowa Katy.
- Dziękuję ci za wszystko, kochana. - wstałam z łóżka i przytuliłam ją. - Masz mój numer, więc niedługo musimy się spotkać. - to prawda, dałam jej swój numer. Złapałyśmy świetny kontakt, co mi się spodobało. Katy była ode mnie trochę starsza, ale to zaledwie kilka lat. Ubrałam się w normalne ciuchy i zaraz wychodziłam już ze szpitala. Martwiłam się tylko tym, że Justin nadal mi nie odpisał.
Justin's view:
Byłem kurewsko zdenerwowany. Jednak wiedziałem, że ta walka się nie odbędzie, bo ani ja ani Dylan nie mamy zamiaru się ze sobą bić. Stanęliśmy jeszcze na poważnie w ringu, trzymając gardę. Nagle Dylan szturchnął mnie w brzuch, śmiejąc się.
- Pokonałbym cię mięczaku. - orzekł.
- Ha! - wybuchłem. - Dobre! Chodź tu, piczko. - powiedziałem zabawnie, rzucając się na niego z pięściami. On obrócił się do mnie plecami, ja wskoczyłem na jego plecy i okładałem go siedząc mu na barana. To musiało komicznie wyglądać.
- Jak dzieci... ba, gorzej! - usłyszałem damski głos za nami. Zeskoczyłem z pleców Dylana, przybijając z nim piątkę rękawicami bokserskimi i spojrzeliśmy się w stronę dziewczyny.
- Cześć kochanie. - zeskoczył z ringu Dylan, podchodząc do Mii i całując jej usta.
- Cześć. - posłałem jej zwyczajny uśmiech.
- Na co ty tu jeszcze czekasz? - zapytała. - Halo, czy tu stoi Justin Bieber, który lubi moją przyjaciółkę? - machnęła mi swoją ręką przed twarzą. O co jej do kurwy chodziło?
- Co? - zmarszczyłem brwi. - O co tu chodzi?
- No nie mów, że nie wiesz... - wybałuszyła oczy. - Teranee wyszła ze szpitala jakieś 10 minut temu! - krzyknęła.
- Że co? A nie miała wyjść ju...
- Nie! - przerwała mi. - Leć do niej palancie, bo potrzebuje teraz twojej obecności. - powiedziała do mnie z udawaną pogardą w głosie.
- Jasne! - zacząłem biec. Jednak wróciłem się. - Dzięki! - cmoknąłem jej policzek.
- To było niepotrzebne, Bieber! - krzyknął do mnie Dylan, gdy już od nich odbiegłem. Odwracając się z i pokazując szereg moich zębów, wystawiłem mu środkowy palec jako moją odpowiedź. Poszedłem do szatni, gdzie od razu wyjąłem mój telefon i ujrzałem na nim wiadomość. No tak - Terri. Oznajmiła mnie w niej, że wychodzi dziś ze szpitala. Pewnie myśli, że ją olewam. Nawet nie przebierałem się z treningowego stroju, tylko zapakowałem wszystko do torby i wrzuciłem ją do auta. Pojechałem do domu, wziąłem prysznic i chcąc zrobić Terri niespodziankę - udałem się pod jej dom.
Teranee's view:
Byłam już w domu i czułam się wprost cudownie. Potrzebowałam coś przemyśleć, pobyć też trochę samotnie, dlatego zdecydowałam się na spacer. Robiła się szarówka, ale nie miałam zamiaru odchodzić gdzieś nie wiadomo jak daleko. Ubrałam kurtkę i buty, a następnie wyszłam. Szłam po chodniku, kierując się w stronę parku. Miałam ochotę posiedzieć na ławce, obserwując rozpoczynającą się wiosnę. Jednak to nie było mi dane. Idąc spokojnie, usłyszałam głośnie gwizdy. Odwróciłam się i nic nie spostrzegłam. Szłam dalej, jednak po chwili znów ktoś do mnie zagwizdał. Odwróciłam się ze zmarszczonymi brwiami i ujrzałam anioła. Tak, anioła, gdyż jego wygląd momentalnie zwalił mnie z nóg.
--------------------------------------------------------------
Dziękuję za 5 komentarzy! Następny rozdział pojawi się, gdy będzie tu 6 KOMENTARZY.
6 KOMENTARZY I DOPIERO WTEDY WSTAWIĘ NOWY ROZDZIAŁ!
Mam nadzieję, że ten wam się spodobał, choć był trochę nudny. Ale akcja się rozkręca - Terri wyszła ze szpitala, co będzie dalej? Jak potoczy się jej relacja z Justinem? Mogę powiedzieć jedno - będzie miło. :)
A teraz liczę na was i na to, że ocenicie moje wypociny.
KOCHAM WAS NAJMOCNIEJ.
XOXO
czwartek, 1 maja 2014
Rozdział 17
- Słuchaj, ja naprawdę nie wiem co mam robić w takiej sytuacji. Nie poznałam cię jeszcze na tyle dobrze, żeby w jakikolwiek sposób móc cię oceniać. - mówiła ze spokojem, wpatrując się w moje oczy.
- Właśnie. - złapałem jej dłoń. - Więc pozwól sobie mnie poznać. Chcę tego. Chcę, abyś mnie dobrze znała. Bo ja.. - zrobiłem przerwę. - nie jestem w stanie o tobie zapomnieć. - popatrzyła na nasze splecione dłonie i się uśmiechnęła. To chyba dobry znak, prawda?
---------------------------------------------------------
Siedziałem przy niej tak długo, aż usnęła. To było fajne, bo nie odzywaliśmy się nawet, a czuliśmy się przy sobie dobrze. Była godzina 11 i postanowiłem, że już pójdę. Wstałem i pocałowałem ją w czoło. Następnie skierowałem się do drzwi. Stała tam ta sama pielęgniarka, która mnie wpuściła do Terri.
- To pan jest tym "seksownym przystojniakiem"? - powiedziała do mnie, z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie wiedziałem o co jej chodzi.
- Huh? Co proszę?
- Przed pana przyjściem, panienka Causser pytała się mnie, czy był tu jakiś "seksowny przystojniak". - rzuciła. Zaśmiałem się. Mimo tej całej sytuacji, Terri nadal miała odrobinę humoru. Kochałem to w niej. - Proszę ją dobrze traktować, bo wychodzi na to, że jest w panu naprawdę zakochana. - aż zaparło mi dech w piersiach. Zakochana? Ta baba chyba przesadza.
- Proszę jej przekazać, aby odezwała się do tego "seksownego przystojniaka", od razu gdy się obudzi. - wyszczerzyłem się. Teraz już wiem co myśli o mnie moja księżniczka. Kierowałem się już do samochodu. Byłem przy windzie, gdy wysiedli z niej rodzice Teranee. Teraz już nie było ucieczki. Staliśmy twarzą w twarz.
- Czego tu szukasz, młodzieńcze? - jej tata wymówił to ostrym głosem. Nie bałem się go ani trochę, ale nie chciałem sobie psuć w ich oczach opinii, więc postanowiłem być uprzejmy.
- Umm. Ja tylko byłem odwiedzić pańską córkę. - powiedziałem z grzecznością. No kurwa, oprócz swojej matki nie traktuję nikogo dorosłego z takim szacunkiem, więc niech to doceni.
- Oznajmiam cię, że masz się tu więcej nie pokazywać, rozumiesz? - powiedział jeszcze groźniej. Pani Causser stała przy jego boku, ze smutną miną.
- Ben... - złapała go za ramię, w celu uspokojenia go.
-Nie Sophie! - uniósł głos. - Przez niego nasza córka leży teraz tu, w szpitalu, a ty każesz mi się uspokoić? - powiedział z udawanym śmiechem. - Ostatni raz ci powtarzam, żebyś dał jej spokój.
- Nie chcę jej skrzywdzić... - zmarszczyłem brwi. On mnie chyba nie polubi.
- To nie ma znaczenia, bo... - przerwał. - Ty już to zrobiłeś. - rzucił. - Żegnam. - miał nadal srogą minę. Spuściłem głowę i odszedłem. To nie miało sensu. Nie przekonają się do mnie, przynajmniej w najbliższym czasie. Tyle że, ja naprawdę lubię ich córkę. Tu tkwił problem. Odchodząc usłyszałem jeszcze ich krótki dialog.
- A co jeśli... jej serce... - wypowiadała te słowa matka Terri.
- Nie martw się. Z jej sercem na pewno jest wszystko w porządku. - przytulił ją do siebie jej mąż. Co tu było grane? Co jest z jej sercem? Gdy tak rozmyślałem, przypomniała mi się moja babcia. Została pochowana bez duszy, bo swoje serce oddała innemu człowiekowi... Bolało mnie to, ale to była jej decyzja, którą zapisała w testamencie. Wsiadłem do auta, pocierając twarz. Musiałem się otrząsnąć z tego wszystkiego, więc pojechałem na trening. Czasem, gdy chciałem z siebie coś wyrzucić, musiałem użyć pięści. Tym razem będzie to legalne. Udałem się do "Sport Centre", gdzie trenowałem sztuki walki. Poszedłem do szatni, witając się z kolegami. Ujrzałem Dylana, zakładającego rękawice. Będąc już przebrany, założyłem ręcznik na szyję w razie gdyby był mi potrzebny i podszedłem do Dylana.
- Zachciało ci się rozgadywać ciekawostki na mój temat czy jaki chuj? - powiedziałem z grubej rury, bo byłem na niego wystarczająco wkurzony.
- O co ci chodzi? - chciał udać zdezorientowanego.
- Chodzi mi o to, że niekoniecznie jest mi to na rękę, gdy mówisz Teranee, że lubię flirtować i ruchać! - rzuciłem, uderzając ręką w szafkę. Wszyscy się na nas spojrzeli. - Spierdalać stąd! - krzyknąłem do nich.
- Wcale tak nie powiedziałem. - parsknął. Jemu serio było do śmiechu...
- Oj, sorry, ująłeś to w bardziej dziewczyńskie słowa. Że niby jestem łamaczem serc, yo?
- A nie jest tak? - podniósł brwi do góry. Podszedłem do niego i złapałem go za koszulkę, przyciskając do ściany.
- Nawet jeśli tak jest, to to nie twój pieprzony interes, zrozumiałeś? - przybliżyłem swoją twarz do jego.
- Puść mnie. - strącił moją rękę ze swojej koszulki. - Chodź na ring, tam pogadamy. - puścił mi oczko. Zobaczymy, kto będzie zadowolony po tej walce.
Teranee's view:
Od razu gdy się obudziłam, wodziłam wzrokiem po sali sprawdzając, czy jest Justin. Niestety, nie było go. Spojrzałam na zegarek, była godzina 17. No ładnie, spałam 6 godzin. To dobrze, bo dzięki temu szybciej leciał mi czas. Jutro miałam już wychodzić, więc czułam się świetnie. A myśl, że moje relacje z Justinem były na dobrej drodze, pocieszała mnie jeszcze bardziej. Z notesem w ręku, szybkim krokiem weszła do mojej sali moja ulubiona pielęgniarka. Była nadzwyczajnie miła i uprzejma.
- Dzień dobry, Teranee. Jak się dziś czujesz? - zapytała, bo tak naprawdę była u mnie dzisiaj tylko raz, rano, gdy przyprowadziła Justina.
- Dziś jest w porządku. - posłałam jej zadowolony uśmiech.
- Wychodzi na to, że jutro się już pożegnamy? - oblizała usta, wpisując coś na kartce przyczepionej do mojego łóżka.
- Na to wychodzi. Dziękuję pani za to, że pomogła pani dotrzeć tu Justinowi. - delikatnie odsłoniłam zasłonione kołdrą swoje ciało, bo na jego myśl zrobiło mi się cieplej.
- Justin, więc tak ma na imię? - posłała mi znaczący uśmiech. - Ależ nie ma za co. - pogładziła moją rękę. - No właśnie... ten "seksowny przystojniak" - zrobiła cudzysłów palcami na te słowa, bo tak opisywałam jej Justina. - poprosił mnie, abym przekazała ci, że masz odezwać się do niego, gdy się obudzisz. - rzuciła z uśmiechem, stojąc nadal koło mojego łóżka.
- Oczywiście, jeszcze raz dziękuję. - chciał abym się do niego odezwała? Z przyjemnością to zrobię. - Mam jeszcze jedno, dziwne pytanie. - powiedziałam. - Czy pani powiedziała mu, że nazwałam go "seksownym przystojniakiem? - śmiałam się w duchu, ale na zewnątrz moje policzki zaczęły robić się czerwone.
- Tak, powiedziałam mu. - o mój Boże, serio?! Spalę się, gdy go zobaczę. - I zdawał się być tą informacją pozytywnie zaskoczony. - rzuciła na odejście. Oh, serio? Też bym była, do cholery. Trochę się zdenerwowałam, ale ta sytuacja była zabawna. Nie zdążyłam już niczego więcej zrobić, bo wtedy przyszli moi rodzice. Mama była uśmiechnięta, ale tata nie zdawał się być zadowolony.
- Cześć córeczko. - pocałowała mnie w policzek mama.
- Witaj. - rzucił tata.
- Cześć wam. - uśmiechnęłam się szczerze.
- Byliśmy tu już u ciebie z rana, ale spałaś, więc wróciliśmy się do domu. Dobrze ci się spało? - nie usłyszałam już pytania mamy, bo skupiłam się na pierwszej części zdania. Byli u mnie rano, Justin też był. Czy to znaczy, że się spotkali? To by wyjaśniało skwaszoną minę mojego ojca.
----------------------------------------------------------
Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Jestem wam wdzięczna za komentarze i wyświetlenia, to niesamowicie poprawia mi humor. Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodobał, bo jest dłuższy niż wszystkie inne, choć nie było w nim za dużo Jeranee. Ale będzie coraz więcej, obiecuję! :)
Jeśli pojawi się tu minimum 5 komentarzy, to kolejny rozdział pojawi się już jutro lub w sobotę! Mam nadzieję, że się postaracie.
Jeju, widzicie tą uśmiechniętą mordkę? :') Justin jest teraz nieziemsko szczęśliwy i wygląda tak zdrowo. Zgodzicie się ze mną? Boże, aż się sam ryjek cieszy, gdy patrzę na niego.
Kocham wszystkich i pozdrawiam. ŚWIETNIE SPĘDZONEJ MAJÓWKI WAM ŻYCZĘ, XO.
czwartek, 24 kwietnia 2014
Rozdział 16
Ważna notka pod rozdziałem.
- Co je-jeszcze powiedział? - zapytałam, bojąc się odpowiedzi.
- Mówił, że to jego wina i w tej jedynej kwestii mu wierzę. - rzucił zdenerwowany tata. - Nie chcę go już więcej widzieć na oczy. - powiedział. Moje serce się złamało. Wziął całą winę na siebie, choć to wszystko stało się z mojej głupoty. Rozum mówił mi, aby zerwać z nim kontakty, bo to nie idzie w dobrą stronę, jednak serce podpowiadało co innego.
-----------------------------------------------
Mama poszła dowiedzieć się, co mi dokładnie jest, a tata poszedł po coś do sklepu, więc znowu miałam okazję do przemyśleń. Nie mogłam tak po prostu leżeć i przyglądać się, jak moi rodzice zaczynają nienawidzić Justina. On wziął to wszystko na siebie, a prawda była taka, że nic z tego co się stało nie było jego winą.
Do: Justin
Nie możesz tak po prostu wszystkiego na siebie zrzucać. - to właśnie z początku napisałam, ale postanowiłam, że nie będę tak sentymentalna. To prawda, Justin nie jest winny w tym wypadku, ale nie zapominajmy o tym, czego dowiedziałam się o nim od Dylana i o tym, że nie powiedział mi że uczestniczy w takich wyścigach. Tak więc nie wysłałam mu tej wiadomości, za to wysłałam inną.
Do: Justin
Nic z tego nie jest twoją winą. Zapomnij o tym... i o mnie też.
Poszło, wysłałam to! Ja całkowicie oszalałam. Przecież nie chciałam go stracić, ale wtedy miotały mną emocje. Nie myślałam, co robię. Strasznie źle się z tym wszystkim czułam. Chciałam tylko wrócić już do domu, położyć się razem z Justinem na moim łóżku, wtulić się w niego i beztrosko zasnąć. A co ja właśnie wyczyniałam? Próbowałam zerwać z nim kontakt.
Justin's view:
Zostawiłem tych wszystkich idiotów, pochylających się nad kolesiem, którego doszczętnie pobiłem i odszedłem. Przejeżdżałem koło magazynu, więc czemu by nie skorzystać. Zatrzymałem się i wysiadłem. Modliłem się, aby Samuel był wtedy w środku. Pociągnąłem za oberwaną klamkę - zamknięte. Żeby to wszystko chuj jasny strzelił. Uderzyłem pięścią w zewnętrzną ścianę budynku. Na moich knykciach pojawiła się krew. Nie zdążyłem nic więcej zrobić, bo wtedy zawibrował mój telefon. Wytarłem krew o jeansy, mając w dupie jakiekolwiek ślady. Odblokowałem telefon - wiadomość.
Od: Terri
Nic z tego nie jest twoją winą. Zapomnij o tym... i o mnie też.
Skoro do mnie pisze, to nie jest z nią najgorzej - to była moja pierwsza myśl po odczytaniu tego smsa. Nie zwracałem uwagi na drugą część tej wiadomości. Co do chuja miałoby znaczyć, abym o niej zapomniał? Czy ona sobie ze mnie żartuje? To napałało we mnie jeszcze więcej złości. Była już noc, więc postanowiłem, że z samego rana do niej pojadę. I tak właśnie zrobiłem - nie jedząc nawet śniadania wsiadłem w auto i kierowałem się prosto do szpitala. Puściłem dobry bass, który od razu mnie rozluźnił. Zapaliłem jeszcze fajkę. Trzaskając drzwiami, zdeptałem ją pod szpitalnymi drzwiami. Zauważyłem jeszcze jakiś mierzący mnie wzrok pielęgniarki. Gdyby była młoda, to byłbym miły. Jednak była już grubo po 50-stce, więc byłem dla niej dupkiem.
- Coś się nie podoba? - rzuciłem oschle.
- Nad porządkiem w szpitalu i na jego terenie pracują codziennie ludzie. Schylają się, trudzą, aby wszystko wyglądało schludnie, więc proszę, usz... - przerwałem jej.
- Wiesz co? - przeczesałem włosy, odwołując się do niej bezczelnie na 'ty'. - Mam to naprawdę głęboko w dupie, co robią ci ludzie, aby tu wszystko wyglądało schludnie. - oblizałem usta. - I tak nigdy nie zrobicie z tego miejsca cudów, bo najpierw trzeba zadbać o atmosferę w środku. - przerwałem. - A to, jak sądzę marnie wam wychodzi, bo ten szpital znany jest tylko z brudów. - posłałem jej sztuczny uśmiech na koniec i specjalnie jeszcze splunąłem na chodnik. Jeszcze nawet nie wszedłem do budynku, a już miałem ochotę z niego wyjść. Skierowałem się szybko w kierunku windy i udałem się na odpowiednie piętro, a następnie oddział. Idąc korytarzem spostrzegłem rodziców Teranee kierujących się ku wyjściu. Nie mogłem pozwolić na nasze spotkanie. Skręciłem najszybciej jak się dało, w mniej przestrzenne miejsce i poczekałem aż mnie wyminą. Udało mi się ich uniknąć, na szczęście. Bo czuję, że jej ojciec nie kontrolowałby siebie czy coś. Byłem już w odpowiednim miejscu, ale nie wiedziałem, gdzie ona leży.
- Przepraszam, gdzie leży panna Causer? - podszedłem do byle jakiej pielęgniarki.
- Causer... już sprawdzam. - przewracała kartki swojego notesu. - Sala numer 94, proszę za mną. - rzuciła. Szedłem więc za nią. Podeszła do drzwi i delikatnie zapukała. - Panno Teranee, ma pani gościa. - posłała jej uśmiech. - Jest jeszcze słaba, proszę ją oszczędzać. Długie pocałunki proszę zachować na inną okazję. - powiedziała do mnie zabawnie półszeptem. Och, ta baba miała zbytnie poczucie humoru. Mi jednak nie było tak do śmiechu. Gdy Terri mnie ujrzała, zauważyłem jak coraz szybciej podnosi się jej klatka piersiowa. Nie chciałem jej denerwować, ale sam widok mojej mordy tak na nią działał.
- Witaj. - przywitałem się, łącząc swoje wargi.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała z zaskoczeniem.
- Chyba nie myślałaś, że tak po prostu o tobie zapomnę? - usiadłem na stołku obok jej łóżka. Nie odzywała się, więc kontynuowałem. - Terri ja rozumiem, że możesz być na mnie zła, ale to nie znaczy, żeby wszystko od razu zaprzepaścić.
- Och, grunt, że naszym przyjaciołom się układa, prawda? - rzuciła. Miałem wrażenie, że chciała mi dopiec, chciała, abym poczuł się zgorszony lub coś w tym stylu.
- Jakim przy... - dopiero się ocknąłem i zrozumiałem. - Skąd wiesz, że Dylan jest moim przyjacielem? - zaskoczyła mnie. Przecież nie wspominałem jej nic o Dylanie i naszej przyjaźni.
- Tak się złożyło, że zanim przyszłam wczoraj na te cholerne wyścigi, to byłam z nimi na imprezie. - mówiła. - I wychodzi na to, że twój kolega cię w czymś wydał.
- Co? O co chodzi? - byłem zdezorientowany.
- Wiesz, dla ciebie to może nic takiego, ale ja nie wiem jak mam reagować, gdy ktoś mówi mi, że jesteś niezłym łamaczem serc. - zreasumowała.
- Teranee, przestań go słuchać. Naprawdę masz zamiar wierzyć we wszystko, co o mnie usłyszysz? Bo tak się składa, że nie mam w tym mieście najlepszej opinii. - to była prawda. Moja opinia była serio do dupy. Ludzie uważali mnie za najgorszego. I w sumie po części mieli rację.
- Słuchaj, ja naprawdę nie wiem co mam robić w takiej sytuacji. Nie poznałam cię jeszcze na tyle dobrze, żeby w jakikolwiek sposób móc cię oceniać. - mówiła ze spokojem, wpatrując się w moje oczy.
- Właśnie. - złapałem jej dłoń. - Więc pozwól sobie mnie poznać. Chcę tego. Chcę, abyś mnie dobrze znała. Bo ja.. - zrobiłem przerwę. - nie jestem w stanie o tobie zapomnieć. - popatrzyła na nasze splecione dłonie i się uśmiechnęła. To chyba dobry znak, prawda?
---------------------------------------------------------
Hej ho, moje mordki! :)
Dobra, więc mam trzy rzeczy do ogłoszenia/przekazania etc. :
- strasznie wam dziękuję za tyle wyświetleń! To dla mnie naprawdę wielka uciecha widzieć, jak te wyświetlenia z dnia na dzień rosną. Dziękuję. :)
- dziękuję za komentarze! Jeju, nawet nie wiecie jak bardzo mnie one motywują! Serio, dzięki nim chce mi się pisać. Jednak, wiem, że te 6 czy 7 komentarzy dodała jedna i ta sama osoba - więc proszę cię, osóbko z dobrym serduszkiem, doceniam to, że chciałaś abym była szczęśliwa i w ogóle, ale dodaj jeden komentarz, bo fakt że będzie ich dużo ale wszystkie będą twojego autorstwa nie do końca mnie uszczęśliwia :(
- wchodźcie na mojego aska - http://ask.fm/natbelieber1994
Jeśli macie jakieś pytania - śmiało pytajcie. W zakładkach znajdziecie też mojego twittera, gdzie również można się ze mną skontaktować.
A teraz komentujcie rozdział, oceniajcie! Kocham was, dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam.
natala, XX
wtorek, 22 kwietnia 2014
Rozdział 15
- Pożałujesz tego, gnoju. - splunąłem. Poprawiłem mój cios, kopiąc go z podwójnie większą siłą. Nie mogąc przestać, usiadłem na nim, okładając go gdzie popadnie. Oddawałem mu silne ciosy, na które nie miał siły odpowiedzieć. Wstając, kopnąłem jeszcze raz jego brzuch. Wypluwając krew i dławiąc się spojrzał na mnie. - To dopiero początek mojej zemsty. - powiedziałem, przeszywając go wzrokiem. Następnie ujrzałem za sobą karetkę, do której na noszach wnosili Teranee. Moje serce intensywnie mnie ukłuło.
----------------------------------------------
Bez wahania pobiegłem do swojego auta. Miałem teraz ochotę się tak spić, aby niczego nie pamiętać. Jednak to nie było teraz najlepsze. Znałem Savannah - siostrę Terri. Z początku chciałem do niej zadzwonić i powiedzieć jej przez telefon, że Teranee trafiła do szpitala, jednak zdecydowałem się na coś odważniejszego - pojechałem do domu Terri, aby powiedzieć to jej rodzicom twarzą w twarz. Wysiadłem z auta i niespokojnie maszerowałem pod drzwi. Przetarłem twarz, bo nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Teraz pozostało mi tylko wzięcie całej winy na siebie. Zapukałem dwa razy do drzwi i czekałem, aż ktoś mi otworzy. Była już północ, więc wiedziałem, że obudzę jej rodziców. Jednak ktoś chyba jeszcze nie spał, bo usłyszałem ciężkie kroki. To musiał być jej ojciec.
- Czego tu szukasz, młody człowieku? - ugh, tak, to był jej ojciec. Modliłem się w duchu, aby nie zamordował mnie tu, w tym miejscu, po tym co mu powiem.
- Przepraszam, że nawiedzam państwa o tej godzinie, ale stało się coś złego. - oznajmiłem, trzymając mocno wargę zębami. - Teranee miała wypadek. - on tylko przełknął głęboko ślinę.
- Możesz powtórzyć? - jego oczy się powiększyły, a pięści zacisnęły. Pomyślałem, że w pewnym stopniu jesteśmy do siebie podobni.
- Teranee jest w szpitalu. Przypuszczam, że jest w poważnym stanie. - powiedziałem spokojnie, jednak w środku wszystko się we mnie gotowało. Miałem ochotę coś rozjebać.
- Co się jej stało? Co jej zrobiłeś? - podszedł do mnie i złapał za koszulkę. - Gadaj! - krzyczał mi w twarz, ale ja nawet nie reagowałem. W tym momencie mógł mnie nawet zdeptać. Wiedziałem, że mi się należy. Usłyszałem głośne kroki. Jak się okazało, mama Terri biegła w naszą stronę.
- Ben! Ben! - krzyczała do swojego męża. - Zostaw go! - zerwała jego ręce z mojej koszulki. - Co ty wyrabiasz?!
- Sophie, Teranee jest w szpitalu. - powiedział. - I to przez niego! - wskazał na mnie palcem. W tamtym momencie jej oczy się zaszkliły. Miałem tego dość.
- Zawieźli ją do tutejszego, miejscowego szpitala. Proszę tam jechać. - powiedziałem z nadmiernym spokojem. - Przepraszam. - powiedziałem do zmartwionej kobiety i odszedłem. Wsiadłem do auta i odjechałem. Pojechałem na sparingi. Miałem nieziemską ochotę na rozjebanie komuś mordy. Wybiegłem, udałem się na znane pole, gdzie było już dużo facetów, gotowych do bicia się. Nie zastanawiając się stanąłem do walki. Uderzyłem mojego przeciwnika, na co mi oddał. Potem okładałem go jak chciałem, bo wymiękł. Robiłem to do upadłego. Leżał na ziemi, a ja nadal go biłem. Słyszałem tylko chrupanie jego kości. W końcu gdy pojawiła się kałuża krwi obok tego mężczyzny, inni mnie odciągnęli. Miałem w dupie to, czy on przeżyje czy nie. Wtedy każdy, kto ze mną zadarł był skazany klęskę.
Teranee's view:
Obudziłam się. Pierwsze, co usłyszałam to denerwujące "pikanie". Domyślałam się, gdzie jestem dopóki nie otworzyłam swoich oczu i nie przekonałam się. Leżałam spokojnie, jeszcze dokładnie nie ogarniając, gdy przy drzwiach stanęła nieznana mi osoba. Był to mężczyzna. Miał zakrwawioną koszulkę. Przestraszyłam się.
- Jak się czujesz złotko? - podchodząc do mnie, dumnie się uśmiechnął. Skądś już znałam ten uśmiech. Dopiero wtedy wszystko zaczęło mi się przypominać. To Douper - wróg Justina. A co zrobiłam ja? Ja... jechałam z nim autem. Z nim. A teraz jestem w szpitalu. To oznaczało tylko jedno - zrobił to celowo. Celowo zrobił tak, abym tu trafiła.
- Cz-czego chcesz? - wysapałam ciężko oddychając.
- Chciałem tylko sprawdzić, jak się czujesz. - odpowiedział słowami przepełnionymi sztuczną troskliwością.
- Ju-justin tego tak nie z-zostawi. - wyszeptałam. Wiedziałam, że dorwie go prędzej czy później.
- Nie wątpię. I nawet mam już przygotowaną dla niego rozrywkę. - pokazał szereg swoich białych zębów. Postanowiłam go zirytować.
- Pokonałby cię każdy, bo zbyt wielką pizdą jesteś. - zdobyłam się i na odwagę i na wypowiedzenie tego zdania bez jąkania się. Poskutkowało, bo Douper zrobił się czerwony ze złości.
- Trzymaj się, suko. - wypowiedział z nienawiścią. Zignorowałam to. Byłam pewna, że ta krew na jego koszulce jest skutkiem działań Justina, jednak nie chciałam myśleć, co zdążył mu już zrobić. Nie dużo myślałam, bo zaraz do mojej sali wbiegła mama z tatą.
- Córciu! Boże mój, co ci jest? - podbiegła do mnie mama, z miną jakby miała zaraz zmierzyć się z najlepszym zapaśnikiem sumo czy coś.
- Spokojnie, mamo. Popatrz, żyję, jestem tu. T-to nic poważnego. - mówiłam w powolnym tempie, bo coś silnie kuło mnie w brzuchu.
- Teranee Causer, nawet nie waż się tak mówić! - niemal krzyczała.
- Ten chłopiec... - zaczął mój tato. - On już może do nas nie przychodzić.
- Jaki - zrobiłam chwilę przerwy - chłopiec?
- Justin u nas był. Powiadomił nas, że miałaś wypadek. - oznajmiła mama.
- Co je-jeszcze powiedział? - zapytałam, bojąc się odpowiedzi.
- Mówił, że to jego wina i w tej jedynej kwestii mu wierzę. - rzucił zdenerwowany tata. - Nie chcę go już więcej widzieć na oczy. - powiedział. Moje serce się złamało. Wziął całą winę na siebie, choć to wszystko stało się z mojej głupoty. Rozum mówił mi, aby zerwać z nim kontakty, bo to nie idzie w dobrą stronę, jednak serce podpowiadało co innego.
-----------------------------------------------
proszę, dodaję rozdział za jeden komentarz, który pojawił się pod poprzednim rozdziałem. :( Teraz już tak nie zrobię. Oczekuję co najmniej trzech komentarzy misie, bo wiem, że możecie to zrobić.
-oceniajcie kochani. XX
Subskrybuj:
Posty (Atom)