- Co... co tu się właśnie stało? - usłyszałem cichy głos za mną. Obydwoje się odwróciliśmy i w drzwiach ujrzeliśmy...
***
Ujrzeliśmy mamę... Okazało się, że stała tam od jakiś 3 minut, więc zdążyła widzieć to, co się właśnie wydarzyło. Należała do osób bardzo wrażliwych. Podeszła do łóżka babci i przytuliła się. Łzy spływały strumieniami po jej policzkach. Nigdy nie widziałem tak płaczącej Jazzy, jak i mojej mamy. Ten widok mnie pożerał. Jazmyn była cały czas we mnie wtulona. Moja koszulka była mokra od jej łez. Pocałowałem ją w głowę.
- Uspokój się... proszę. - delikatnie powiedziałem. Chciałem jedynie, aby przestała tak histerycznie płakać. Nie mogłem znieść tych szlochów, więc po prostu zostawiłem je tam same i wybiegłem z sali. Miałem tego dość. To mnie przerastało. Chciałem pobiec jak najdalej stąd.
Teranee's view:
Ciemność. To jedyne, co pamiętam. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i to wszystko, co pamiętam. Oczywiście przed tym kłóciłam się z Savv. Po tej "szczerej rozmowie" jeszcze bardziej jej nienawidzę. W końcu się obudziłam i nie wiem, czy dobrze czułam, ale miałam wrażenie jakbym leciała. Spostrzegłam, że mam maskę tlenową na buzi, a gdy chciałam ją ściągnąć jakiś facet mi nie pozwolił tego zrobić. Domyśliłam się, że był to lekarz. A skoro był to lekarz, to musiałam lecieć... helikopterem ratunkowym? Kurwa.
- Co-ccoo się dzieje? Gdzie jj-ja jestem? - zapytałam powoli i od razu tego pożałowałam, bo poczułam silne ukłucie w klatce piersiowej. Co się dzieje do cholery? Przecież bolała mnie głowa!
- Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. Aktualnie lecimy helikopterem do Kanady. Znajduje się tam jedyny szpital, który jest w stanie uratować pani życie. - rzeczywiście, wszystko jest kurwa pod kontrolą. W myślach przeklnęłam tych pseudo lekarzy. Nierozumni idioci, którzy nawet nie potrafili wyjaśnić sytuację pacjentce.
- Czy, czy moi rodzice wiedzą? - pewnie podsunęłam im pomysł...
- Tak, zostali powiadomieni jakieś 20 minut temu. Są wszystkiego świadomi. - no dzięki Bogu! Pewnie zrobili jeszcze łaskę z tego, że do nich zadzwonili. Po tej niedługiej rozmowie usnęłam. Spałam widocznie przez całą drogę, bo obudziłam się, gdy wjeżdżaliśmy na parking szpitala. Wywieźli mnie z karetki i zaraz była we wnętrzu budynku. Jechaliśmy w nieszybkim tempie, lekarze rzucali tylko jakieś hasła, których ja za nic bym nie zrozumiała. Nagle jakiś chłopak wpadł na moje łóżko, co strasznie mnie zirytowało.
- Może patrzcie, gdzie jedziecie?! - wykrzyknął oburzony, jakby to na niego wpadnięto. Nie, kolego, tak się nie bawimy. Cholernie mnie wkurzył, ale muszę przyznać, że był przystojny. Karmelowe oczy, idealnie ułożone włosy, gładka cera... niestety, nie zdążyłam obczaić jego stylówy. Ale hej, nie można mnie winić! Leżałam ledwo żyjąca, na łóżku szpitalnym!
- Przepraszam kolego, ale to ty wpadłeś na te łóżko. To jest szpital, nie tor do biegów! - powiedział jeden z lekarzy. Chociaż on miał po kolei w głowie...
- Mam to gdzieś! Nie obchodzisz mnie ty, panie doktorku ani ta laska leżąca na tym łóżku. Nikt mnie tutaj kurwa nie obchodzi! Tam - wskazał palcem za siebie - właśnie umarła moja babcia, a wy mnie prosicie, abym chodził spokojnie. Pojebani! - wykrzyknął, nadal tam stojąc i gapiąc się na mnie jak na niepełnosprawną. Niestety, nie byłam w stanie odpyskować, więc wystawiłam mu tylko środkowy palec, na co się nieźle wkurzył. Zignorowałam to i zaraz jechaliśmy już dalej.
Mia's view:
Siedziałam na moim łóżku i miałam się już szykować na pójście do Terri. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się, co powiedział jej lekarz. Biiiiiiiiiing! Zadzwonił mój telefon.
*rozmowa telefoniczna*
- Tak, słucham? - powiedziałam ze spokojem. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer.
- Dzień dobry, Mia. Z tej strony mama Teranee. Kochanie, ona jest w szpitalu. Zasłabła w domu, a jej stan jest na tyle zły, że musieli zawieźć ją aż do Kanady. - przepraszam, co?! Zakrztusiłam się własną śliną. Teranee? Szpital? Kanada? O co tu do kurwy chodzi? - Mia, halo! Jesteś tam?
- Ekhm, tak, jestem. Przepraszam, po prostu nie mogę w to uwierzyć. - poczułam, jak pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
- Rozumiem cię, skarbie. Sama jestem w szoku i nadal nie mogę do siebie dojść. - usłyszałam, jak pociąga nosem, co oznaczało, że płakała. - Jeśli twoi rodzice się zgodzą, będziesz mogła ją odwiedzić, bo zdaje się, że... że Teranee nieszybko wyjdzie ze szpitala.
- Dobrze, w takim razie czekam na pani telefon. Proszę się trzymać i pozdrowić ode mnie Terri, jeśli to możliwe. - powiedziałam załamanym głosem.
- Oczywiście. Do widzenia.
- Do widzenia pani Causser. - mówiąc to odłożyłam telefon, nawet na niego nie patrząc.
*koniec rozmowy telefonicznej*
Czułam, jak tusz spływa mi razem ze strumieniami łez. Nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że jeszcze wczoraj, a właściwie dzisiaj do rana tańczyłyśmy na imprezie, a teraz ona leży w szpitalu... i to w ciężkim stanie. Skuliłam się w kłębek, ciągle płacząc. Moje oczy zrobiły się ciężkie i usnęłam.
Justin's view:
Opuściłem mury szpitala i poszedłem od razu do znanego klubu, gdzie zawsze spotykałem jakiś znajomych. Podszedłem do baru.
- Jedną kolejkę proszę. - powiedziałem bez wahania. Gdy zdałem sobie sprawę z zaistniałej sytuacji, złapałem się za głowę. Przeczesałem swoje włosy i potarłem oczy. Gdy barman przyszedł, od razu wypiłem kieliszek wódki. Miałem już prosić o następny kieliszek, gdy zawibrował mój telefon.
Od: Mama
Gdzie jesteś? Martwię się. Przyjdź i pożegnaj się z babcią, bo zaraz zabierają ją ze szpitala...
Do: Mama
Niedługo będę.
To jeszcze bardziej pogorszyło mój stan. Zabierają babcię i gdzie ją zawiozą? Tak, do jebanej kostnicy.
---------------------------------
!czytasz=komentujesz!
Proszę was, skomentujcie, jeśli czytacie te opowiadanie. Macie również możliwość głosowania na blogu. PROSZĘ!
I jak wrażenia po rozdziale? Myślicie, że Justin poradzi sobie z całą tą sytuacją? Jeśli tak, to w jaki sposób?
pozdrawiam odwiedzających bloga i dziękuję za ponad 350 wyświetleń! :)
Super :**
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
OdpowiedzUsuńŚwietne : *
OdpowiedzUsuń